Całopalenie

Całopalenie Roberta Marasco to powieść dla czytelnika bezwzględna. Przyznam się, że mogłem skończyć ją dość szybko, bo rzeczywiście styl Marasco jest tak lotny, że kolejne rozdziały połyka się w mgnieniu oka. A jednak, w pewnym momencie przerwałem autentycznie bojąc się przewrócić kolejną stronę. Czytając losy rodziny Rolfe miałem wrażenie, że wchodzę z nimi do wody i oddalam się z każdą stroną od lądu. Już dawno żadna proza nie spowodowała, że miałem tak sucho w gardle i musiałem na chwilę odłożyć tytuł. Nie, Całopalenie nie jest przerażającą literaturą z gatunku horroru. Nie ma tu gwałtownych zwrotów akcji, hektolitrów krwi, potworów. To historia o nawiedzonym domu i trójce nowych lokatorów, którzy z godziny na godzinę, z dnia na dzień popadają w autodestrukcyjny ton, choć za dużo przy tym nie robią. Ich dusze ulegają samospaleniu, chociaż sami nie zdają sobie z tego sprawy.

Rozumiem okazję, którą złapali państwo Rolfe (Ben, Marian i ich syn David). Mieszkali kątem na małym metrażu w dzielnicy Queens. Z sąsiadami za cienkimi ścianami, którzy z tak dobrą akustyką uczestniczyli razem z nimi w małżeńskim pożyciu. Rozwrzeszczana dzieciarnia na podwórku, widok z okna na kuchnię sąsiadki. A zaraz nadejdzie lato, okres wzmożonej aktywności nieletniego towarzystwa. Wakacje to ich czas ucieczki, ale z pensji nauczyciela na niewiele mogą sobie pozwolić. Jednak Marian nie ustaje w poszukiwaniach i trafia na wspomnianą okazję. Lata 70. w Stanach Zjednoczonych to okres gniewu i frustracji. Małe płace, problemy młodych małżeństw, Wietnam, wiadomo. 900 dolarów za ogromną posiadłość na dwa miesiące z dala od zgiełku miejskiej aglomeracji i znajomych, to jak wygrana na loterii. Oczywiście Ben szuka haczyka, bo przecież „nic nie ma za darmo”, a życie nauczyło ich rozczarowań. A jednak to wydaje się być prawdą. Willa, basen, przystań, zatoka, kilkanaście sypialni, a za chwilę, po wyjeździe właścicieli, którzy jak co roku znikają gdzieś na wakacje, pełna lodówka. Jest jedna prośba, opiekować się domem i trzy razy dziennie dostarczać na tacy posiłek starszej pani w sypialni. Nawet nie trzeba do niej zaglądać, nigdy nie opuszcza pokoju. Nie sprawi kłopotu.

Dom jest wspaniały dla konesera starych przedmiotów, klasycznych kształtów, drogocennych waz, mebli, stołowych zastaw. Taką entuzjastką stylu jest Marian, która w mig oddaje się pasji porządkowania i doprowadzania do użyteczności każdego nawet najdrobniejszego przedmiotu w posiadłości. Reszta towarzystwa korzysta i biernie się przygląda. A dom wywiera wpływ, uzależnia, wypełnia myśli. Gdy sądzi, że może zostać zdemaskowany, na chwilę się wycofuje.

Całopalenie to groza najwyższego wymiaru. Niewidoczna, po cichu i podstępem podchodzi do czytelnika od tyłu. Łapie za ramiona, najpierw delikatnym uściskiem, później coraz mocniej. Otacza Cię, na końcu chwyta za gardło. Najstraszniejsze jest to, że do końca nie będziesz wiedział co się właściwie stało. Razem z państwem Rolfe jesteś już tak daleko od brzegu, że nie dacie rady zawrócić, łapiecie pierwszy haust wody.

Patryk Karwowski

Autor: Robert Marasco
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Ilość stron: 320
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 140×205 mm

Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper