Douglas 'Graba’ Armstrong (Cosmo Jarvis) to kawał dryblasa. Największy w wiosce. Kiedyś był bokserem, nawet walczył o tytuły, reprezentował hrabstwo. Musiał jednak zejść z ringu, bo był zbyt brutalny, a zła sława niesie się za nim po dziś dzień. To człowiek zrodzony z przemocy, bije się od kiedy pamięta i dostał o kilka razu za dużo w głowę. To widać i słychać. Graba jest dzisiaj jak młotek, ale nie taki do wbijania gwoździ pod wiszące obrazki, a raczej takim od mostowych pali. Sam z siebie nie uderzy, ale w rękach Deversów, rodziny, która trzęsie okolicą, robi krzywdę każdej wskazanej przez nich osobie. Wyjątkowo mocno owinął go sobie wokół palca młody Dympna (Barry Keoghan), bratanek herszta bandy.
Graba ściąga więc haracze, egzekwuje należności, wymierza kary za drobne i większe przewinienia, które mieszkańcy miasteczka, detaliści i inni kontrahenci dopuścili się względem „rodziny”, która trudni się rozprowadzaniem narkotyków w regionie. Jest wykorzystywany i manipulowany.
Ale Graba zaczyna myśleć i gdzieś pod tymi kilkoma centymetrami twardej skóry bije serce. Mała iskra może wzniecić pożar, tak mówią, a Graba chciałby więcej czasu spędzać ze swoim kilkuletnim, opóźnionym w rozwoju synkiem. Zleceniem na zabójstwo rodzina Deversów chce Grabę już na zawsze związać paktem krwi.
Kino należące do nurtu, który zwykłem nazywać „okruchami życia” od zawsze zajmowało miejsce szczególne w moim sercu. To opowieści o prawdziwym życiu z nizin społecznych, często z kryminalnego półświatka. Te historie, jeżeli są opowiadane szczerze i bez fantazjowania, odczuwa się bardzo mocno i charakteryzuje je ogromna siłą rażenia, nawet jeżeli nie są (to nie jest warunek) rozpasane brutalnymi scenami.
Taki był (między innymi) angielski Nic doustnie Gary’ego Oldmana, amerykański Do szpiku kości Debry Granik, polski 300 mil do nieba Macieja Dejczera. W mig można rozpoznać wspólny mianownik tego kina, to potencjał płynący ze społecznych dramatów przedstawionych bez cienia fałszu. I nie chodzi tutaj o konkretną przynależność gatunkową, bo Calm with horses Nicka Rowlanda biegnie gdzieś na krawędzi neo-noir, ale nie raz ogląda się w kierunku brytyjskiej braci z Kenem Loachem na czele. To nie jest więc kino stricte społeczne, chociaż słychać tu echa wyspiarskich filmowców społeczników.
Calm with horses przedstawia dramat mężczyzny, który mało rozumie, ale jednego jest pewny, nie uda mu się zejść z tej drogi. Może chociaż uratuje innych? Może te lata spędzone na ringu i blizny na ciągle zakrwawionych dłoniach czemuś służą? Przykro jest jednocześnie patrzeć na twarz byłego boksera, do którego docierają w jego dorosłym życiu podstawowe prawdy o życiu, gdy jest o kilkadziesiąt zakrętów za daleko. Wspaniale przy tym spisał się Cosmo Jarvis w roli Douglasa. To oszczędna gra, zniuansowana, ale też miejscami mocno fizyczna. Drobny Jarvis, mam wrażenie patrząc na zdjęcia aktora, zmuszony był grać postać z o wiele większą posturą. Do tego dochodzi pewna wada wymowy Graby, ucieczki wzrokiem, niepewność, poddawanie się sugestiom innych. Aktor stworzył jednego z tych okaleczonych życiowo bohaterów, którzy budzą się zbyt późno, jak Randy „The Ram” Robinson (Mickey Rourke) z filmu Wrestler Darrena Aronofsky’ego. To ten sam silny na zewnątrz, ale zalękniony w środku mężczyzna, który żałuje ostatecznie prawie wszystkiego co dotąd uczynił. Smutny, gorzki, cholernie surowy i nie dający w gruncie rzeczy nadziei na to, że jutro wzejdzie dla głównego bohatera słońce.
Czas trwania: 101 min
Gatunek: dramat, neo-noir
Reżyseria: Nick Rowland
Scenariusz: Joe Murtagh
Obsada: Barry Keoghan, Ned Dennehy, Niamh Algar, Cosmo Jarvis, David Wilmot
Zdjęcia: Piers McGrail
Muzyka: Benjamin John Power