Dla Neasy Hardiman, urodzonej w Irlandii reżyserki, to pierwszy w pełni autorski projekt nakręcony po latach w ojczyźnie. Absolwentka kilku artystycznych kierunków związana była z telewizją od 1998 roku. Wtedy również została najmłodszą reżyserką popularnej w Irlandii mydlanej opery Fair City. Dla Neasy Hardiman telewizja była z pewnością bezpieczną przystanią. Współpracowała przy kilkunastu tytułach, a z tych bardziej znanych można wspomnieć Jessikę Jones. Okazało się jednak, że Hardiman ciągle myślała o swoim kinie gatunku. W otchłani lęku miał swoją premierę 9 września 2019 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Tytuł spotkał się z pochlebnymi opiniami, a krytycy i widzowie wskazywali w szczególności świetnie zaaranżowany klaustrofobiczny klimat. Dzisiaj dochodzi aktualna wymowa, której w chwili premiery nie brano w takim stopniu pod uwagę.
Przynależności gatunkowej należy upatrywać w filmie Hardminan w horrorze i kinie sci-fi, chociaż oba są tu lekko tylko zaznaczone. Główną bohaterką jest Siobhán (Hermione Corfield), przyszła doktorantka w instytucie oceanografii. Teraz powinna skupić się na badaniach, odkrywać nowe wzory zachowań u morskich gatunków (w tym się specjalizuje). Jest typem zaangażowanej w pracę naukową dziewczyny izolującej się od otoczenia, kolegów z pracy, nie uczestniczy ochoczo w imprezach, jest raczej rozżalona tym, że nie może zostać w laboratorium i musi odrobić godziny na morskim kutrze. Trafia się jej służba u rybaków, dla których łajba jest mieszkaniem, pracą, całym życiem. To ludzie związani z połowami od pokoleń. Są związani umowami i kontraktami z instytutem, ale „studentkę” traktują raczej oschle. I w dodatku jest ruda, a to przecież zawsze przynosi pecha podczas rejsu.
Film Neasy Hardiman szybko wkracza w terytorium, na którym był James Cameron w 1989 r. ze swoją Otchłanią. Jednak to tylko chwila, bo W otchłani lęku szybko zaczyna płynąć swoim kursem. Bohaterowie trafiają na podejrzaną ławicę. Jednak to nie ryby, a nieznany człowiekowi gatunek, który wchodzi w interakcje z kutrem, próbuje przeniknąć przez kadłub, a załoga jest w potrzasku. Okazuje się, że bezpośrednia konfrontacja jest najmniejszym problemem. Większym jest pasożytnicza forma życia, która może przeniknąć do ludzkiego organizmu.
Tak, W otchłani lęku łączy wszystko to, co już znaliśmy, ale przefiltrowuje schematy w dość zręczny sposób z naszą najnowszą (aktualną) historią. W dobie zagrożeń epidemiologicznych W otchłani lęku wprowadzić może ciekawy dyskurs na temat odpowiedzialności za ludzkie istnienia. Irlandzka reżyserka umiejętnie rozkłada intrygę na dwa bieguny i w obu przypadkach udaje się jej zaangażować widza. Z jednej strony otrzymujemy przejmującą historię właścicieli kutra, którzy narażają siebie, statek i załogę, by złapać (jak im się wydaje) ławicę ryb. Negują najbardziej przerażające fakty, naginają rzeczywistość, zbywają niepokojące znaki i przekraczają granicę dokładnie wtedy, gdy już nie można się wycofać. Z drugiej strony, jeszcze bardziej zajmująca jest historia Siobhán, naukowca, który zdaje sobie sprawę z konsekwencji zakażenia nieznaną formą wirusa. To znamienne, że teraz odnosi się to w bezpośredni sposób do incydentów z COVID-19 na statkach wycieczkowych, gdy te przybijały do portu, a pasażerowie zostali wypuszczeni na ląd. Całkowicie nieroztropne zachowanie, przy którym uświadomiony wirusolog powinien raczej wnioskować o inny rodzaj działania. Jest coś w twarzy Hermiony Corfield odgrywającej rolę studentki, co sprawia, że bardzo mocno angażujemy się w jej racje i czujemy niepokój, który towarzyszy jej działaniom i słowom, gdy próbuje wytłumaczyć załodze, z czym wiąże się przybicie do portu i miasta, w którym mieszka 200.000 ludzi…
Czas trwania: 95 min
Gatunek: horror, sci-fi
Reżyseria: Neasa Hardiman
Scenariusz: Neasa Hardiman
Obsada: Connie Nielsen, Hermione Corfield, Dougray Scott, Olwen Fouéré, Dag Malmberg
Zdjęcia: Ruairí O’Brien
Muzyka: Christoffer Franzén