John Wick w końcu dostał godnego konkurenta.
Gdy za reżyserowanie filmu bierze się kaskader (80 tytułów na koncie, w których Sam Hargrave wyskakiwał z okien, wpadał pod samochody, wybuchał), możemy być raczej spokojni o wysoki poziom nakręconych scen akcji. Dla Sama Hargrave’a jest to wprawdzie pełnometrażowy debiut, ale historia pokazała już, że specjaliści z branży kaskaderskiej (vide Chad Stahelski i David Leitch, którzy dali nam wspaniałą serię o Johnie Wicku, a sam Leith Atomic Blonde) również mają coś do powiedzenia po drugiej stronie kamery. Sam Hargrave wie jak szybko wciągnąć widza w historię. Ekspozycja w Tyler Rake: Ocalenie trwa raptem chwilę, a po 15 minutach wiemy już wszystko. Ba! Po tym samym kwadransie zaczyna się właściwa akcja, która trwa z kilkoma przerwami do samego końca.
Opowieść zawiązuje się wokół wojny dwóch narkotykowych karteli z Azji Południowej. Ci z Bangladeszu porywają syna narkotykowego barona z Indii. Wiemy z czym wiąże się uprowadzenie. Najważniejszy jest czas i pierwszych kilkanaście godzin. Do akcji zostaje wynajęta grupa najemników.
To w pełni skomercjalizowana ekipa z mocnym taktycznym zapleczem. W oko cyklonu, do miasta Dhaka zostaje rzucony Tyler Rake (Chris Hemsworth), facet z problemami. W tej branży jest jednym z lepszych, ale istotnie ze sporym bagażem problemów, które próbuje utopić w alkoholu. Nadużywa, ale wciąż jest w doskonałej formie. Będzie musiał odbić chłopaka, przedrzeć się przez wrogi teren, przekroczyć granicę. Bangladesz jest przedstawiony w ponurych (co najmniej) barwach, wszyscy są przekupieni, a na usługach kartelu jest nawet wojsko. Miasto zostaje zamknięte, kontrolowane są ulice, mosty, rzeki. Tyler Rake ma przed sobą bardzo trudne zadanie.
Wszystko już widzieliście, a niektóre skróty (dwa zdania wystarczą, by pchnąć wydarzenia do przodu) wypadły wręcz komicznie (jest i niestety jeden dość osobliwy moment rodem z kina hindi, trudno). Sam Hargrave jednak wie co robi i z żelazną dyscypliną skupia się na filmowej esencji. Odbicie uprowadzonego i próba wydostania się z Bangladeszu to jedno. Dochodzi ciekawy aspekt ze zleceniodawcami. Scenariusz, choć przecież bardzo prosty i przewidywalny, dostarcza wielu wrażeń. Każda napisana postać ma swoje wiarygodnie przedstawione motywy. Tyler walczy o życie chłopca, zmaga się z demonami z przeszłości. Dla gangsterów z Bangladeszu chłopiec jest oczywistą kartą przetargową i szansą na poszerzenie wpływów i utarcie nosa konkurentowi. Na arenę wkracza jednak trzecia siła i jest to filmie Hargrave’a bardzo ciekawie zaprezentowane. Z rąk Tylera, chłopca będzie chciał odbić Saju (Randeep Hooda) pracujący dla ojca porwanego i ma ku temu bardzo konkretne powody. To, co doskonale zagrało przede wszystkim to wspaniałe miejscówki (gęste od smogu i kurzu zakorkowane ulice w biednych dzielnicach) i rzecz jasna sceny akcji. Choreografia wespół z tańczącą w rytmie zadawanych ciosów kamerą robi piorunujące wrażenie. Sekwencja (kilkanaście minut) pościgu połączonego z walką wręcz, strzelaninami, brutalnymi starciami przy doskonałych zdjęciach Newtona Thomasa Sigela (Drive, Złoto pustyni, Podejrzani) jest jedną z lepiej nakręconych w tym gatunku. Gareth Evans będzie oglądać i klaskać. To dobry film, gdzie w centrum wydarzeń mamy twardziela z ludzką twarzą, wspaniale zaaranżowane sceny, doskonały finał.
Gatunek: akcja
Reżyseria: Sam Hargrave
Scenariusz: Joe Russo, Joe Russo
Obsada: Chris Hemsworth, Rudhraksh Jaiswal, Randeep Hooda, Piyush Khati
Zdjęcia: Newton Thomas Sigel
Muzyka: Alex Belcher, Henry Jackman