Jack Griffin miał wiele, ale chciał jeszcze więcej. To szalony naukowiec, który opracował miksturę na niewidzialność. O zaletach tego stanu przekonywać nikogo nie trzeba, efektem ubocznym jest pogłębiający się obłęd. Stanu Griffina nie poprawia fakt, że nie może poradzić sobie z opracowaniem antidotum.
Jack Griffin ucieka z laboratorium, zrywa kontakt z najbliższymi i współpracownikami, zaszywa się w małym miasteczku. Wynajmuje pokój nad karczmą, budząc jednocześnie trwogę swoim agresywnym zachowaniem. Nawet nie myśli o tak kuriozalnych sprawach jak opłaty za czynsz, a skupiony na swojej pracy staje się prawdziwym utrapieniem dla właścicieli. Plotki o dziwnym jegomościu i jego podejrzanych praktykach szybko rozchodzą się po małej społeczności, a kolejne incydenty związane z zabandażowanym mężczyzną zmuszają do interwencji policję.
Niewidzialny człowiek, którego włączyć trzeba w poczet potworów z Universal Studios okazał się niebywałym sukcesem i powtórzył popularność Frankensteina z 1931 roku, również w reżyserii Jamesa Whale’a. Znamienne jest to, że film zbliżający się powoli do setnych urodzin, wciąż ogląda się wyśmienicie. Nie można mówić tu wprawdzie o szczególnym napięciu. Niewidzialny człowiek nie ma szans dzisiaj przerazić, ale wrażenie robi doskonała realizacja, zdjęcia trikowe i wartka akcja. W tytułowego bohatera wcielił się brytyjski aktor Claude Rains, dla którego był to pierwszy występ w filmie kręconym w Ameryce. Jednak Rains nie był pierwszym wyborem studia. Trwały bowiem zaawansowane rozmowy z Borisem Karloffem. Negocjacje spełzły na niczym, a rozbiło się rzecz jasna o zbyt niską stawkę, której Karloff zaakceptować nie mógł. Nazwisko aktora, który wcześniej wystąpił w wiadomym hicie Universalu, z pewnością podbiłoby jeszcze frekwencje w kinach, ale producenci i tak nie powinni mieć powodów do narzekań. Niewidzialny człowiek z 1933 roku oparty na powieści Herberta George’a Wellsa to ekranizacja, która i po dziś dzień potrafi utrzymać uwagę widza. To kino rozrywkowe w najlepszym rozumieniu tego słowa. Ma doskonałe tempo i efekty, które (zważywszy na rok produkcji) wciąż wyglądają dobrze. Efekty specjalne opracowane przez Johna P. Fultona, Johna J. Mescalla i Franka D. Williamsa są jednym z wyznaczników sukcesu filmu. Każdy z wymienionych był pionierem w swojej dziedzinie i każdy mógł się pochwalić opracowaniem technik, których pochodne wciąż są używane.
Ciekawe jest w dzisiejszym odbiorze (gdy zestawi się klasyczny obraz Jamesa Whale’a z najnowszą odsłoną tej historii w reżyserii Leigh Whannella), że to właśnie produkcja z lat 30. jest wręcz przeładowana efektami. Przez to i przez sam charakter opowieści Whale wygrywa na polu założeń stawianych przez definicję blockubstera. Twórca nie wchodził w rozległe metafory, nie wrzucał ukrytych znaczeń, a jego film nie nosił znamion aż tak zaangażowanego kina społecznego jak współczesne obrazy, To czysta rozrywka, o szaleńcu, który sądził, przy swojej narastającej megalomanii, że zrówna się z istotą boską.
W 2008 roku utwór Jamesa Whale’a został wskazany jako znaczący kulturowo, historycznie lub estetycznie i zasilił listę filmów budujących dziedzictwo kulturalne Stanów Zjednoczonych. Wybór zdaję się być oczywisty, bo jak mało który obraz, właśnie ten, odcisnął swoje piętno na przemyśle rozrywkowym.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 71 min
Gatunek: horror
Reżyseria: James Whale
Scenariusz: H.G. Wells (na podstawie powieści), R.C. Sherriff, Preston Sturges, Philip Wylie
Obsada: Claude Rains, Gloria Stuart, William Harrigan, Henry Travers, Una O’Connor
Zdjęcia: Arthur Edeson
Muzyka: Heinz Roemheld