Aldrich musiał szybko wziąć zimny prysznic po męczarniach na planie Czworo z Teksasu, a szczególnie po współpracy z rozkapryszonym i aroganckim Sinatrą. Wciąż był oczywiście ośmielony sukcesami komercyjnymi swoich dwóch ostatnich filmów (również wspomniany tytuł z Sinatrą przyniósł niezłe dochody), w tym jednym niebywałym zjawiskiem, które zaczęło już obrastać kultem, czyli Co się zdarzyło Baby Jane?. W tym samym czasie Robert Aldrich rozstał się z Jackiem Warnerem i razem ze swoją firmą The Associates and Aldrich Company przeszedł pod skrzydła 20th Century Fox.
Robert Aldrich przedstawił wówczas ambitne plany przeznaczenia 14 milionów dolarów na osiem kolejnych produkcji (miał być i sequel Vera Cruz), a zaczął od kolejnej adaptacji prozy Henry’ego Farrella, dokładniej jego nieopublikowanego opowiadania What Ever Happened to Cousin Charlotte? Tytuł szybko zmieniono na Nie płacz, Charlotto (Hush…Hush, Sweet Charlotte) obawiając się, że oryginalny wpłynie za bardzo na odbiór, bo widzowie będą chcieli na siłę szukać porównań z wiadomym obrazem. Oczywiście i tak to robili (widzowie i krytycy), tak samo jak wszyscy robią to po dziś dzień, bo przecież nie można od tych porównań uciec. Wszak sam szkielet scenariusza wydaje się być poniekąd podobny. Ponownie więc będziemy świadkami historii popadania w obłęd, niechęci bliskich sobie osób, dodatkowo nad wszystkim wisi zbrodnia i ponure widma z przeszłości, które kładą się upiornym cieniem na całą opowieść.
Lata 20. XX wieku, Charlotte Hollis żyje w ogromnej posiadłości w Luizjanie odcięta od problemów, które nękają szarych obywateli. Jej ojciec trzęsie całym miastem, jest właścicielem ogromnej fortuny, trzyma w garści polityków, sędziów i policję. Pilnuje swoich skarbów, a największym jest Charlotte. Gdy dowiaduje się, że jego oczko w głowie chce wyjść za mąż za tego młokosa Johna, wpada w szał i namawia młodziaka do porzucenia pomysłu. Robi to w znany tylko sobie wyrachowany sposób, ale jest skuteczny. Rozgrywa się to w trakcie dystyngowanego przyjęcia, jakich u Hollsów było wówczas wiele. Charlotte nie może przyjąć spokojnie słów kochanka. Do końca nie wiadomo co się wówczas stało i kto ostatecznie skrócił o głowę lowelasa. Charlotte przez koneksje ojca wywinęła się wszelkim podejrzeniom, chociaż ludzie swoje wiedzą. Prawdą jest natomiast, że tej nocy powoli zaczęła osuwać się w objęcia schizofrenii. Po 37 latach, już sama w wielkim domu, jako jedyna dziedziczka spadku ma opuścić włości, bo przez tereny ma przebiegać autostrada. Wszystko odbywa się legalnie, ale Charlotte nie chce o tym słyszeć. Na pomoc przybywa kuzynka, a u Charlotte pogłębiają się stany depresyjne, szaleństwu zaś na twarzy wykwita znajomy uśmiech. Powracają demony.
Chociaż Nie płacz, Charlotto ma wiele punktów zbieżnych z podobnym Co się zdarzyło Baby Jane?, wiele te dwa obrazy różni. Dzięki wspaniałej Bette Davis ponownie zobaczymy doskonale odmalowane szaleństwo i wyraz zwichrowanej osobowości na twarzy starszej kobiety, która przegrywa walkę z obsesją. Atmosfera jest równie posępna, ale sam obraz o niebo brutalniejszy i krwiożerczy. Pojawiają się w nim echa Diabolique, dzieła Henriego-Georgesa Clouzota z 1955 roku, bo utwór Aldricha przebiera się z dreszczowca w kryminał i robi to niezwykle gustownie i z wyczuciem. Bette Davis oczywiście doskonale odnalazła się w roli, bo oprócz tego, że była po prostu świetną aktorką, rozpracowała już tworzący się wtedy nurt psycho-biddy (uformował się właśnie dzięki mistrzowskiemu dziełu Roberta Aldricha) i to, czego oczekują widzowie. Horror Charlotty wybrzmiewa również głośniej niż ten u Baby Jane.
Aldrich nie ukrywał, że zależało mu na powtórzeniu sukcesu Baby Jane, a niezwykle ważny był w tym przypadku ponowny angaż Bette Davis i Joan Crawford. Udało się zatrudnić obie. Robert Aldrich musiał przecież zdawać sobie sprawę, że to będzie kolejny trudny dla niego plan filmowy. Chyba więc lubił takie wyzwania. Animozje pomiędzy aktorkami i tutaj dobijały do tych graniczących z absurdem, jak chociażby moment, gdy podczas jednego z dni zdjęciowych Crawford po całym cyklu ujęć, zamiast jechać już do hotelu, postanowiła poczekać w swojej przyczepie. Gdy wybudziła się z drzemki, na dalekim podmiejskim planie filmowym nie było już nikogo z ekipy, a Crawford rzecz jasna pomyślała, że wszystko ukartowała Davis. Przepychankom nie było końca, włącznie z symulowaniem choroby przez Crawford. Przedłużająca się produkcja zmusiła Aldricha do poszukania zastępstwa, a na miejsce Crawford weszła Olivia de Havilland (co ciekawe, aktorka już raz ją „wymieniła” przy filmie Kobieta w klatce). Nie było więc łatwo, ale Robert Aldrich to ten typ twórcy, który potrafi dużo wytrzymać. Miał za sobą dużo bardziej wymagające produkcje, kręcił w Afryce, Europie, walczył prywatnie ze studiami o każdą minutę swoich obrazów, prowadził batalie o budżety. Może się więc wydawać, że scysje na linii Crawford – Davies przypłacał zdrowiem, ale podejrzewam, że był po prostu do tego przyzwyczajony. Produkcję dokończył więc z Olivią de Havilland, film zdobył siedem nominacji, a Aldrich zamknął tym samym definitywnie swój epizod ze współpracą z niereformowalnymi gwiazdami, które już same, bez niego kontynuowały zakulisowe batalie.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 133 min
Gatunek: dramat, thriller
Reżyseria: Robert Aldrich
Scenariusz: Henry Farrell, Lukas Heller
Obsada: Bette Davis, Olivia de Havilland, Joseph Cotten, Agnes Moorehead, Cecil Kellaway
Zdjęcia: Joseph F. Biroc
Muzyka: Frank De Vol