SEX! PRZEMOC! SENSACJA! Krzyczał na widzów plakat autorstwa wybitnego polskiego grafika Janusza Obluckiego. Plakat nie kłamał.
„Co teraz będzie, Janusz?”, pyta Marek. „Teraz jest na całość”, odpowiada Janusz. Ta krótka wymiana zdań pada w pędzie, który towarzyszy całemu ich przestępczemu epizodowi. Dokładnie wtedy, gdy są już uzbrojeni po zęby, po kradzieży kolejnych samochodów, zabójstwie milicjanta, wzięciu zakładników. Końca jeszcze nie widać. Przed nimi strzelaniny, pościgi, ucieczka przed śmigłowcem.
Zrealizowany nieco siermiężnie tylko w kilku momentach, jest jednocześnie kinem sensacyjnym opartym na najlepszych schematach. W doskonałym tempie, brutalny i bezkompromisowy. Władze PRL życzyły sobie jasnego wydźwięku, bo film w reżyserii Franciszka Trzeciaka, oparty na kanwie prawdziwych wydarzeń, to obraz zrealizowany niemal „na zamówienie”. Nawet mimo tego jest jednym z jaśniejszych punktów na naszej gatunkowej mieliźnie.
Dwójka kryminalistów Janusz i Marek (wcielili się w nich odpowiednio Robert Inglot, amant, który pojawił się w kinie równo na pięć lat i zniknął oraz Andrzej Krucz) to bez wątpienia ludzie zdegenerowani (tak są przedstawieni). Wychowani pod kloszem, mogli osiągnąć wiele, ale odrzucili wszystko dla pustych rozrywek i łatwych pieniędzy.
Jeden z nich, Janusz, wychodzi z więzienia. Nie może sobie znaleźć miejsca, nie ma zamiaru przejść na jasną stronę, jego myśli od razu uciekają na przestępcze tory. Dokooptowuje więc starego druha, którego nie trzeba dwa razy namawiać. Najpierw jeszcze dyskoteka, prostytutki, zgrywa, pieniądze przelewają się przez palce. Trzeba zarobić, a najłatwiej starym fachem, rabunkiem. Janusz ma przydatną zdolność, potrafi odpalać samochody na krótko. W filmie nie jest to wyjaśnione, ale „prawdziwy” Janusz nabył wszystkich potrzebnych umiejętności w technikum samochodowym. Kradną pierwsze auto, napadają brutalnie na sklep myśliwski, planują kolejny, większy napad. Po drodze, przy serii dramatycznych, chociaż też nieco osobliwych zdarzeń (tak było, Janusz kierowca już na wojennej ścieżce kilkukrotnie zasypiał za kółkiem i chłopcy zmieniali auto za autem, porzuciwszy te rozbite na drzewach). Pierwszą ofiarą jest milicjant na służbie, który kontroluje żuka, bo przestępcy zlekceważyli znak drogowy. Później już się wylało. Fala zbrodni, przemocy i krwi naznaczyła krótką, acz treściwą drogę Janusza i Marka.
Można by to przyjąć jako pewien kryminalny scenariusz, ale gdy wgryziemy się w sprawę i dojdzie do nas, że i tło jest elementem propagandy (bo tak jest łatwiej), odbiór jest nieco inny. Oczywiście nie może tu być mowy o wybielaniu (bez dwóch zdań byli mordercami), ale gdyby reżyser postawił się wbrew ustalonym założeniom, to efekt byłby o niebo lepszy. Nie można jednak narzekać, bo i w tym momencie Na całość jest tytułem na wskroś innym na tle rodzimej kinematografii i bardzo indywidualnym w podejściu do prezentowania filmowej akcji. Głównymi bohaterami jest dwójka przestępców, którym towarzyszymy od pierwszych minut, a cała reszta to krajobraz. Ne ma bohatera pozytywnego, jednego gliniarza, a widz z Czasów PRL-u mógł kibicować tylko bezkształtnej milicji, bez ukierunkowania sympatii do konkretnego mundurowego. Sprawa jest jasna, każdy cywil jest tu ofiarą, a mundurowi robią co mogą.
Filmowy scenariusz (również Franciszka Trzeciaka) odbiega w znaczącym stopniu od prawdziwych wydarzeń w kilku znaczących elementach, jak chociażby przy okazji genezy wejścia na przestępczą ścieżkę przez Janusza. W filmie bohater odsiedział cztery lata za napad, w prawdziwym życiu Janusz był wojskowym dezerterem, dochodził element nieszczęśliwej miłości i łatwy dostęp do broni w wojskowej jednostce, czego ówczesna władza z pewnością by sobie nie życzyła, by było to przedstawione na ekranie.
Twórca postanowił skończyć opowieść w momencie, gdy już nie trzeba było więcej pokazywać. Nie musiał, sprawa była na tyle głośna, że każdy znał finał tej historii, a i współcześni widzowie zrozumieją, że nie trzeba było iść w dosłowność. Realia PRL-owskich sądów były twarde. Nikt nie szedł na ustępstwa względem młodego wieku, czy brania pod uwagę jakichkolwiek okoliczności łagodzących, wyrok mógł być tylko jeden.
Dzisiaj to tytuł zapomniany warty jednak przypomnienia nie tylko ze względu na tematykę i udaną przecież próbę przeniesienia na ekran scenariusza, który napisało życie. W filmie świetnie wypadł Robert Inglot, mieszkańcy pomorza mogą rozpoznać kilka urokliwych miejsc, a akcję umila wyśmienita ścieżka dźwiękowa zespołu Green Revolution, będąca wypadkową jazzu, reggae i punku z numerami skomponowanymi w większości przez Wojciecha Konikiewicza. Już kilka tytułów z oficjalnego soundtracku powinno oddać klimat tej ekranowej zbrodni: Piknik Pod Lufą, Wartburg Punk, Niebieska Apokalipsa. Zakończę tak jak zacząłem, bo to najlepsze podsumowanie tego wyjątkowego obrazu: SEX! PRZEMOC! SENSACJA!
Czas trwania: 83 min
Gatunek: sensacyjny, kryminał
Reżyseria: Franciszek Trzeciak
Scenariusz: Franciszek Trzeciak
Obsada: Robert Inglot, Andrzej Krucz, Andrzej Żółkiewski, Zdzisław Kuźniar
Zdjęcia: Maciej Kijowski
Muzyka: Wojciech Konikiewicz i Green Revolution