Mocno zaznaczony podtytuł czwartej części, czyli Finał, po obejrzeniu filmu wydaje się wręcz znamienny. Odniosłem bowiem wrażenie, że reżyser Wilson Yip był już nieco zmęczony tą historią. Ten Finał jest dla niego niemalże zbawieniem, furtką do nowych projektów. Czuć to w obrazie, nie do końca udanym scenariuszu, wymuszonej fabule, która na siłę krąży wokół prób napiętnowania rasistowskich zachowań. To wszystko oczywiście brzmi chwalebnie, ale w pretekstowej historii sprawia wrażenie co najmniej nieszczere, sztampowe, podyktowane chęcią zbicia taniego kapitału wśród widzów, którzy kupią wszystko.
Ip Man (cały czas Donnie Yen, który jak zwykle stanowi najjaśniejszy element produkcji) znajduje się u kresu swojej podróży. Nie jest wprawdzie sędziwym starcem, ale wszystkie gwiazdy na niebie mówią, że czas zamykać sprawy na ziemskim padole. Ip Man jest chory, wieloletnie oddawanie się nałogowi palenia papierosów sprawiło, że nowotwór zaczął zbierać swoje żniwo. Ip Man jest osowiały, przygasa światło w jego oczach, a przecież trzeba jeszcze tyle załatwić. Chiński mistrz nie potrafi znaleźć wspólnego języka z synem wkraczającym w dorosłość. Na zaproszenie Bruce’a Lee (w tej roli ponownie, jak w trzeciej części, wystąpił Danny Chan) Ip Man leci do Stanów Zjednoczonych, gdzie będzie próbować znaleźć szkołę dla jedynego potomka. A tam, na miejscu, w San Francisco (odmalowanym jedną ulicą, rzutem na szkołę średnią i widokiem na Golden Gate) czekają go nie lada problemy. Bruce Lee doskonale sobie radzi, a w jego szkole, w której kształci uczniów promując styl Wing Chun, naukę pobiera coraz więcej Amerykanów. Nie jest to pomyśli chińskiej społeczności skupionej wokół własnej kultury. Większość ze starszyzny mówi otwarcie, że Chiny i to co chińskie powinno być dla chińczyków. Po drugiej stronie barykady znajduje się lokalna jednostka Marines z komiksowo napisanym charakterem wojskowego trepa w postaci sierżanta Bartona Geddesa (Scott Adkins), który nie uznaje chińskich stylów walki i w zapamiętałej pełnej nienawiści atmosferze krzewi swoje karate, wszystko co obce traktuje z pięści i półobrotu.
Szkoda, że twórcy zamknęli w ten sposób serię, która rozpoczęła się niemal doskonale w 2008 roku. Ip Man od początku przedstawiony był jako bohater niemal krystalicznie czysty, ale stanowiło to kontynuacje pewnej szlachetnej postawy, która szła za chińskim stylem walki, szacunkiem do przeciwnika, a idąc dalej dla życia w ogóle. Tutaj reżyser i scenarzyści poszli po linii najmniejszego oporu, nie siląc się nawet na to, by w finale przeciwnicy odnaleźli coś interesującego i godnego uwagi w oponencie. Zostali postawieni naprzeciw siebie i starli się w niemej agresji. Wolałbym nawet ckliwe rozwiązanie rodem z Najlepsi z najlepszych, gdy przy patosie dostaliśmy wspaniałą przypowieść o nabieraniu szacunku na arenie walki.
Jest ponadto kilka scen w Ip Man 4, które zmusiły mnie żeby sprawdzić dokładnie, czy drugim reżyserem nie był tu aby Tommy Wiseau. Pamiętacie (albo chociaż znacie) moment na dachu w The Room? I w Ip Man 4 znajdziecie kilka momentów nakręconych z równą werwą i przy podobnym poziomie aktorstwa (casting obejmujący anglojęzyczny drugi plan wypadł co najmniej żenująco). To nie wszystko, jest kilka sekwencji, przy których aż bije po oczach wygenerowane komputerowe tło, jakby nie dopracowane w post produkcji z innym natężeniem kolorów czy nawet w złej perspektywie!
Gdy jednak zapomnimy (będzie trudno, ale spróbujcie) o wszystkich tych elementach, pozostanie nam kwintesencja opowieści, czyli wciąż doskonale dopracowane walki i choreografia, która sprawia, że Ip Mana cały czas „da się” oglądać. Gdy bowiem wszystko zawodzi, na piedestale wciąż pozostaje Donnie Yen, który w momencie realizacji miał 56 lat. Aktor zaskakuje fizycznym przygotowaniem, tężyzną, sprawnością, która na ekranie przedstawia się wręcz imponująco. W finałowym starciu, gdy zmierzą się dwa style (Donnie Yen walczy z Adkinsem) czuć energię i zapał dwójki wojowników. Dla tych kilku chwil, warto.
Czas trwania: 105 min
Gatunek: akcja, kino kopane
Reżyseria: Wilson Yip
Scenariusz: Tai-lee Chan, Hiroshi Fukazawa, Lai-Yin Leung, Edmond Wong
Obsada: Donnie Yen, Scott Adkins, Danny Chan Kwok-Kwan, Vanness Wu, Jim Liu
Zdjęcia: Siu-Keung Cheng
Muzyka: Kenji Kawai