„Największym dobrodziejstwem naszego świata wydaje mi się to, że człowiek nie potrafi objąć go rozumem. Żyjemy sobie na spokojnej wysepce niewiedzy śród czarnych mórz nieskończoności i nie powinniśmy wypuszczać się z niej za daleko”.
Zacząłem fragmentem z Zew Cthulhu z premedytacją, żeby zwrócić uwagę na film, któremu z cytatem jest bardzo po drodze, a który to film, jak widzę i co mnie martwi, podzieli los tych niedocenionych.
Gdyby Głębia strachu powstała w latach 90., z marszu zostałaby okrzyknięta hitem wypożyczalni VHS. Wtedy nikomu by nie przyszło do głowy pisać o tym, że twórcy zżynają fabułę z Obcego Ridleya Scotta albo że w trakcie akcji zobaczymy ograne schematy. W tych samych latach 90., Głębia strachu dorobiłaby się rzeszy fanów, a dzisiaj wymieniano by film jednym tchem z takimi klasykami jak Lewiatan czy Otchłań Jamesa Camerona. Tak, Głębia strachu to Obcy pod wodą, a obraz wyreżyserowany przez Williama Eubanka to zbiór klisz przekonwertowanych pod kolejny, podobny scenariusz o grupce ludzi, którzy walczą o życie w nieprzyjaznym środowisku. I jest to doskonale skrojony na miarę garnitur z materiału grozy i science-fiction. Leży jak ulał, głównie dzięki wypełnieniu, czyli bohaterom, w których uwierzyłem, a przede wszystkim dzięki Kristen Stewart, która po serii źle przyjętych przez krytykę filmów z jej udziałem, z fryzurą, która pomogła jej zagrać później w filmie o ikonie francuskiej nowej fali Jean Seberg, tutaj wcieliła się w pełnego lęków inżyniera. Dała postaci dużo serca, a sam film dostarczył mi wiele emocji i chociaż oficjalnie nie wpisuje się w uniwersum Cloverfield, to przypomniał mi w finale, że wciąż warto pokładać nadzieję w takich filmowych entuzjastach gatunku.
Akcja filmu Williama Eubanka, opartego na scenariuszu Briana Duffielda i Adama Cozada rozgrywa się 11 km pod powierzchnią wody na stacji robiącej odwierty. Norah (Kristen Stewart) przebywa na miejscu za długo, jest nieobecna, ciągle coś w sobie dusi. Już tych kilka minut potrafi zaintrygować, a kino przedstawi nowy typ bohaterki,. To delikatna dziewczyna, która niechętnie dzieli się z widzem i współtowarzyszami swoim aktualnym stanem, ale ma jednak ogromną, jak się za chwilę okaże, wolę życia. Otwarcie, które z założenia powinno być ekspozycją głównej bohaterki zostaje przerwane nagle i brutalnie. Jak zwykle przebiliśmy się za głęboko, byliśmy nieostrożni i zachłanni. „To nasza wina” usłyszymy w finale i trudno się z tym nie zgodzić, bo ponownie próbowaliśmy wyrwać coś, do czego rościmy sobie, wbrew naturze, prawo. Działania człowieka i odwierty doprowadziły do wypuszczenia czegoś większego i jeszcze nienazwanego. Stacja zostaje uszkodzona, rozpoczyna się wyścig z czasem, zalewane są sektory, grupka pracowników korporacji będzie próbować wydostać się na powierzchnię. Jako widzowie wskakujemy do pędzącej kolejki, która aż do finału się nie zatrzyma.
Głębia strachu nie zasługuje na słowa krytyki, które padają pod jej adresem. Piszący o „sztampie” zapominają, że horror sci-fi rozgrywający się w głębinach nie jest aż tak częstym zjawiskiem w gatunku, żeby od razu psioczyć na jego powtarzalność. Utarte schematy natomiast wpisują się naturalnie w każdy, prawdopodobny dla horroru i fantastyki scenariusz. W ekipie musi być ktoś, kto rozładuje co nieco atmosferę (tutaj T.J. Miller, którego możecie kojarzyć z serialu komediowego Dolina Krzemowa. Wcielił się tam w moją ulubioną postać z serialu, Erlicha Bachmana), ostatni z szeregu zostanie zaatakowany, z pewnością ktoś będzie mieć uszkodzony skafander, a gdy bohater za długo będzie penetrować latarką ciemności w końcu trafi na stwora przemykającego za filarem. Kino standardów, które podane w dobrze spreparowany sposób, jest w stanie, tak jak tutaj, doskonale się wybronić.
Gdzie natomiast kryją się te wszystkie atuty ostatniej produkcji 20th Century Fox zanim ta wchłonięta przez The Walt Disney Company zmieniła nazwę na 20th Century Studios? W doskonałej realizacji, świetnie przeprowadzonym castingu (jest i John Gallagher Jr., który grał jedną z głównych ról w Cloverfield Lane 10, przypadek?), w końcu w tym, że twórcy postanowili oddać hołd dżentelmenowi z Providence. Finał bowiem rozkłada na łopatki, a odwaga scenarzystów zaowocowała pięknym i majestatycznym obrazem nadnaturalnego zła ze świata, którego cytując raz jeszcze „człowiek nie potrafi objąć rozumem”.
To trzymający w napięciu film z wartką akcją, dobrze napisanymi dialogami, wspaniale przygotowaną scenografią rozpadającej się bazy, ekwipunku. Głębia strachu to w końcu świetna stylistyka i zdjęcia Bojana Bazelliego, który jako operator debiutował u Abla Ferrary przy Chince w 1987 roku (z reżyserem pracował jeszcze przy Królu Nowego Jorku i Porywaczach ciał). Bazelli niejednokrotnie udowodnił, że z kinem grozy mu po drodze (Dyniogłowy, The Ring, Lekarstwo na życie) i na planie Głębi strachu wykorzystał całe, zdobyte latami doświadczenie. Efektem tego są zdjęcia klaustrofobiczne (taką samą udało się uzyskać atmosferę), skąpo oświetlone, nierzadko przy dynamicznym montażu i bardzo bliskich ujęciach. Głębia strachu to kinowa niespodzianka i mały hołd dla mistrza i jego mitologii Cthulhu (do czego zresztą twórcy sami się w wywiadach przyznają). Nie straszy, ale daje dużo satysfakcji.
Czas trwania: 95 min
Gatunek: horror, sci-fi
Reżyseria: William Eubank
Scenariusz: Brian Duffield, Adam Cozad
Obsada: Kristen Stewart, Vincent Cassel, T.J. Miller, Jessica Henwick, John Gallagher Jr., Mamoudou Athie
Zdjęcia: Bojan Bazelli
Muzyka: Marco Beltrami, Brandon Roberts