The Mandalorian, pierwszy aktorski serial z akcją osadzoną w świecie Gwiezdnych wojen zaprezentował się na tle konkurencji oryginalnie i intrygująco. Mogło w nim doskwierać jednak wiele rzeczy i ze wszystkich zdaję sobie sprawę. Sama fabuła prowadzona jest co najmniej osobliwie. Oto dostaliśmy główny wątek, który w większości epizodów był porzucony, akcję do przodu pchały wydarzenia z kilka odcinków i część rozeźlonych widzów miała to twórcom za złe. Część natomiast (i ja się do nich zaliczam) dobrze się z tym czuła. Pod tym względem miałem wrażenie, że pierwszy sezon The Mandalorian to eksperyment, w którym główny pomysłodawca Jon Favreau dostał od potentata na rynku mediów, Disneya, wolną ręką.
Oto wchodzimy w świat Mandalorianina, łowcy nagród, ściśle związanego z kodeksem honorowym, który niczym mantrę powtarza: „Tak każe obyczaj”. To wojownik, najczęściej wyjęty spod prawa łotr, który jednak okazuje się nad wyraz szlachetny. Mandalorianin bowiem to nie rasa, a kredo. Jako wielorasowy lud podążają po rubieżach wszechświata kierując się własną filozofią, za religię mając broń, za drogowskaz przyjmowane zlecenia. Biorą wszystko, czy to od Imperium w czasach jego świetności, czy teraz, od kogo popadnie, by było co do gara włożyć, a przede wszystkim wlać coś do baka. Ten konkretny Mandalorianin przyjmuje zlecenie, ale gdy dotrze do celu wyprawy, role się odwrócą i to na jego głowę zostanie wysłany w świat kontrakt.
Ten eksperyment, o którym wspomniałem, dotyczył w przypadku serialu wielu rzeczy. Jon Favreau przedstawił się widzom jako wielki miłośnik kina gatunkowego i co rusz pakował w swój autorski projekt odniesienia do klasyki. Było Siedmiu samurajów, trochę Johna Woo, kolejnych nurtów, ale przede wszystkim sporo westernu, bo klimat Dzikiego Zachodu unosił się nad produkcją najczęściej. Mandalorianin, w którego fantastycznie wcielił się Pedro Pascal nie mógł ściągnąć hełmu (tak każe obyczaj), jest małomówny, w akcji szybki i bezwzględny. Jest klasycznym przykładem bezimiennego rewolwerowca, który wjeżdża do miasteczka na… Blurrgu. Tak, The Mandalorian to uczta dla Star warsowego nerda, który w mig wyłapuje charakterystyczne cechy dla sagi, orientuje się w bestiariuszu, uśmiecha się, gdy widzi znajomy sprzęt, czy planety. Zachwyceni fani odcinek po odcinki dostawali prezenty, a i osoby mniej zaznajomione z uniwersum mogły być usatysfakcjonowane.
Mnie najbardziej przekonywał sposób prowadzenia akcji, ale nawiązując do samego przebiegu fabuły warto pochylić się nad tym, w jaki sposób twórcy „próbowali się” z formą. Krótkie odcinki, różny czas ich trwania (drugi epizod miał 30 minut, większość trwała od 40 do 48 minut) w końcu różne dni premiery (przeważnie w piątek, ale zdarzały się w innych dniach). Jon Favreau zapraszał do kręcenia różnych reżyserów, a ostatni wyszedł spod ręki Taika Waititi (swoją drogą, według mnie najsłabszy). Poziom poszczególnych części też był różny, po kiepskim czwartym, przyszedł świetny piąty. I tak dalej. Czy wszystko to może świadczyć o tym, że pierwszy sezon The Mandalorian był nieprzemyślany? A może świadczy o tym, że Disney czując, że spóźnił się ze swoją platformą VOD robił co mógł, by przyspieszyć premierę i wymógł na twórcach pracę na wysokich obrotach. Ten tryb mógł zaowocować takimi właśnie eksperymentami, jak między innymi ten związany z odcinkami, z których większość mogłaby być osobnymi historyjkami, bo i tak nie miały wpływu na główną oś fabuły. Dla mnie The Mandalorian to rzecz o tyle ciekawa, że stanowiła sympatyczną odskocznię od całej reszty serialowej ferajny. Odcinki można było oglądać z doskoku, Mandalorianin jest bohaterem ze sporą charyzmą więc przykuł moją uwagę, a i budżet był na tyle duży, że można było nakręcić kilka ciekawych akcji. Na drugi sezon czekam.
Czas trwania: różnie
Gatunek: akcja, sci-fi
Scenariusz: Jon Favreau
Obsada: Pedro Pascal, Carl Weathers, Werner Herzog, Omid Abtahi, Nick Nolte, Taika Waititi
Muzyka: Ludwig Göransson