Tak jak istnieje Szkocja w województwie kujawsko-pomorskim, tak samo istnieje Paryż w Teksasie. Wieś w gminie Szubin liczy wprawdzie 300 mieszkańców, więc to promil przy 25 tysiącach teksańskich paryżan, ale znaczenie oba miejsca mogą mieć takie same, metaforyczne w ujęciu reżysera obdarzonego europejską wrażliwością. W filmie Wima Wendersa to miejsce symbol, cel ucieczki, zdjęcie, na które spogląda się w chwili zadumy. Paryż, Teksas to podróż tam i z powrotem i o tym zdaje się opowiadać Wenders. Podróżą i drogą naznaczony jest cały film, bo bohaterowie u niemieckiego twórcy, jeżeli chociaż na chwilę przystają, wnet są na drogę wciągnięci.
Fabularnie obraz Wendersa dotyczy ucieczki człowieka, która łapie się w grupę zaburzeń dysocjacyjnych (o tym również opowiadała Agnieszka Smoczyńska w Fudze. Oba filmy spotykają się w wielu miejscach). Jednak Wenders idzie dalej, bo jak wspomniałem, opowiada o podróży tam i z powrotem. Paryż, Teksas jest o trudach wyrwania się na chwilę z transu po to, by dokończyć sprawę, uratować jeden z elementów układanki, stanąć na wysokości zadania, nawet jeżeli jest to najtrudniejsza rzecz we wszechświecie dla złapanej w obiektyw jednostki.
Człowiekiem, który zostaje wciągnięty w drogę (bo pokuszę się o stwierdzenie, że tułaczka stanowiła jednak motyw spadania w nicość, aniżeli kierowanie się ku konkretnemu celowi), jest Travis (Harry Dean Stanton). Odratowany cudem z wędrówki po pustyni wraca do rodziny. Odnajduje go brat, z którym nie miał już od dawna kontaktu, a który to zaopiekował się jego małym synem. Złapany w locie Travis wraca tylko po to, by odnaleźć drugą połówkę, miłość, która przed laty znalazła się w tym co on miejscu. Wypadła z rodzinnego trybu, porzuciła wszystko i zniknęła. Oboje zostawili syna. Dziecko nie miało takiej siły sprawczej, by dwójkę zatrzymać, spoić związek, wywrzeć jakiś wpływ na dorosłych. Travis jak wytrącony z letargu pojawia się, by odnaleźć kontakt z synem, związać go z matką i… to najtrudniejszy moment w filmie Wendersa, który mistrzowsko żongluje nastrojami i widza i swoich bohaterów. Większość przed ekranami zapewne nie zrozumie motywów, z pewnością wskaże postaci w Paryż, Teksas jako negatywne. Ale to uproszczenie, bo większość (również i ja) nie jest w stanie postawić się w takiej sytuacji, a Wenders filmuje przypadki szczególne. Głęboka depresja, zagubienie, ból, który często trudno wyrazić słowami, to wszystko prowadzi do zachowań, które najłatwiej zganić, ale przecież głównie i przede wszystkim ciężko je zrozumieć bez odpowiedniej wiedzy.
Wim Wenders kręcąc Paryż, Teksas na podstawie scenariusza Sama Sheparda (historia jest luźną adaptacją książki Sheparda Motel Chronicles) zdobył dla swojego filmu uznanie w oczach widzów i krytyków. Widzowie wciągnęli utwór na listy dzieł kultowych, krytycy docenili na festiwalach przyznając mu między innymi Złotą Palmę na festiwalu w Cannes w roku 1984. Liczy się jednak to, w jaki sposób Wenders przedstawił trudny temat. Nie byłoby nic bowiem gorszego, gdyby zrobił to bez wyczucia i skazał swoich bohaterów na łatwy osąd. W nakreśleniu nastroju pomogła mu wyjątkowa wrażliwość, przyszli z pomocą wspaniali aktorzy, kompozycje muzyczne Ry Coodera, a ciężki charakter utworu w niewyobrażalnie nastrojowych barwach pomógł nakreślić autor zdjęć Robby Müller. Operator, który w 1983 coraz częściej przyjmował oferty za oceanem (w tym samym roku pracował jako operator u Alexa Coxa przy Komornikach, za rok miał mieć udział w Żyć i umrzeć w Los Angeles Williama Friedkina), swoimi zdjęciami wykreował historię doskonale współgrającą ze scenariuszem i biegiem akcji. Na temat kolorów w Paryż, Teksas powstało już niejedno opracowanie, warto jednak napisać to raz jeszcze i chociażby pokrótce. Kolory i kadry Müller to odzwierciedlenie nastrojów opowieści, tego co dzieje się z bohaterami, ale również tego, czego dotyczyły konkretne fragmenty filmu. Czerwony, biały i niebieski to kontrola, amerykańska flaga i konsumpcjonizm. Gdy w trakcie filmu poszczególne ujęcia spowite są mocną zielenią, czerwienią i innymi dominantami wiemy, że nastał czas śnienia. Często zresztą miałem wrażenie, że poruszamy się na granicy snu i jawy. Z jednej strony oglądamy te wszystkie hipnotyzujące wręcz krajobrazy, które z takim poświęceniem wyszukał Wenders, z drugiej jesteśmy rzuceni w brudny ślepy zaułek w mieście, w którym nikt na nikogo się nie ogląda. Te barwy i ich znaczenie (nawet jeżeli przelatuje nam pomiędzy palcami) stanowią o próbie podjęcia rozmowy z widzem na innym poziomie, co rzecz jasna, można tylko pochwalić. Zaryzykuję stwierdzenie, że opowiadanie kolorem i muzyką u Wima Wendersa mogłoby zastąpić klasyczny dialog pomiędzy bohaterami. Dlatego właśnie do filmu Paryż, Teksas warto wrócić, przetrawić go powtórnie po latach, zrozumieć na nowo, gdy będziesz starszy, gdy na własnej skórze czegoś doświadczysz. Kino Wendersa jest więc poruszające i potrafi uderzyć z wielu stron. Kogoś wzruszy próba odnalezienia wspólnego języka z dzieckiem, innego widza smutna historia miłosna, jeszcze innego opowieść o braterskich naruszonych więziach. Każdego natomiast powinien dotknąć styl i atmosfera.
Wim Wenders nie opowiada w prosty sposób, atmosferę kreśli długo i skrupulatnie. Liczy na cierpliwość widza i na to, że będzie mu się chciało wyłapać drobne gesty, spojrzenia, momenty, w których postać patrzy wgłąb drugiego człowieka. To najważniejsze momenty w filmie, te wyciszone, gdy najwięcej dzieje się w człowieku i jest on na chwilę przed podjęciem ważnej decyzji.
Gatunek: dramat
Reżyseria: Wim Wenders
Scenariusz: L.M. Kit Carson, Sam Shepard
Zdjęcia: Robby Müller
Muzyka: Ry Cooder