Budzi się na sporym kacu u boku obcej osoby. Z trudem znajduje ciuchy. Zakłada poszarpany i ubrudzony uniform z pracy. Nie wie gdzie jest, z kim jest, jak się tu znalazła. To Izzy, pewna siebie dziewucha (to tylko pozory), która zdaniem wielu, już dawno powinna się ustatkować. Jest przecież dorosła, znajomi spodziewają się dzieci, z siostrą ma nie najlepszy kontakt. Izzy wciąż żyje marzeniami o garażowej kapeli i powrocie do ukochanego, z którym było pisane jej żyć do końca świata i jeden dzień dłużej. Dzisiaj jej były ma mieć imprezę zaręczynową, a Izzy ma co do uroczystości konkretne plany. Chce rozpirzyć krojącą się sielską atmosferę, bo jest przekonana, że facet wciąż ją kocha. Musi kochać, wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Izzy, romantyczka bez kasy, lepszego planu, rusza na przełaj przez Los Angeles, na rowerze, hulajnodze, pieszo. Po drodze może liczyć tylko na bezinteresowną pomoc, dużo dowie się o sobie, przełknie wiele goryczy, nie raz się wzruszy, a głównie wkurzy.
Długo siedziałem po seansie Izzy zapieprza przez miasto, bo oto ktoś zbliżył się w swojej niezależnej produkcji do filmowego języka, którym mówił Kevin Smith na początku lat 90. Pamiętacie tamtą świeżość, szczerość i mądrość, która szła przy prostej historyjce nakręconej za grosze? Piszę rzecz jasna o Sprzedawcach. Tam każdy miał coś do powiedzenia, ludzie spod sklepu, Cichy Bob, Dante Hicks, Randall i wszyscy z małych epizodycznych ról. Każdy z nich był warty odnotowania. Przynależność gatunkowa w Izzy jest wprawdzie zupełnie inna, ale styl Christiana Papierniaka bardzo podobny.
Podróż Izzy to też okazja, by przedstawić pewien komentarz na temat pokolenia 30-latków. Ale ważniejsza jest sama postać głównej bohaterki, która chociaż biegnie co sił w nogach, by naprawić jakieś tam błędy, to ostatecznie chodzi jej o coś innego. Zrozumie to w finale i wtedy właśnie odezwie się jej cały punkowy etos.
Izzy zapieprza przez miasto to komedia romantyczna przewrócona na lewą stronę, która wybucha gromkim śmiechem we wszystkie sceny z pocałunkami na dworcach, lotniskach w tłumie klaszczących ludzi. To punkowa energia i zuchwała w tym wydaniu Mackenzie Davies, która swoją brawurą i werwą rozsadza ekran. Imponujące jest to, jak w jednej scenie aktorka z gracją przechodzi od nastroju komediowego do dramatycznego. Christian Papierniak napisał swój pełnometrażowy debiut tak, jak nagrywa się składankę z ulubionymi piosenkami (muzyka to ważna rzecz w filmie, wypełnia akcje, dzieli sekwencje, dopełnia fabułę) dbając o to, by słuchacz był ciągle zaskakiwany. Mały budżet, urywany montaż przetykany wskakującymi znienacka planszami, które rozpoczynają nowy „epizod”, nagle przerywany podkład muzyczny, sceny wykończone w myśl amatorskiej produkcji (Izzy śmiga hulajnogą, kółko wpada w nierówny teren i dziewczyna leży na glebie, samego incydentu nie widzimy), to wszystko sprawia, że nad produkcją unosi się atmosfera realizacyjnego buntu przeciw ustalonym Hollywoodzkim dogmatom, które zdają się obowiązywać nawet w kinie niezależnym.
Izzy zapieprza przez miasto to pełna wigoru, ale i nieskrepowanego niczym uroku opowieść o dziewczynie, która odzyska radość z najmniej oczekiwanej strony, kiedy sytuacja i wydarzenia rozegrają się tylko i wyłącznie na jej warunkach.
Gatunek: dramat, komedia
Reżyseria: Christian Papierniak
Scenariusz: Andrzej Brycht, Jan Batory
Obsada: Mackenzie Davis, Dolly Wells, Haley Joel Osment, Alex Russell, Carrie Coon
Zdjęcia: Alexandre Naufel
Muzyka: Andrew Brassell