I dojechał do końca swej podróży ten karawan. Wyruszył w 1977 roku, ciągnął za sobą fanów, którzy po dziś dzień są bezkrytyczni, ale też takich, którzy przy każdej kolejnej części narzekają. Karawan jednak jechał, zmieniał się woźnica, wsiadali nowi aktorzy, konie były coraz bardziej zmęczone. Ale dojechali. Odwodnione konie padły równo z metą, woźnica ledwo żywy. Tak to wyglądało z mojej perspektywy, a Skywalker. Odrodzenie nie dał mi już takiej satysfakcji jak powrót po latach do uniwersum przy okazji Przebudzenia mocy w 2015 roku, czy nawet Ostatniego Jedi z 2017 roku. Zamknięcie sagi było o tyle męczące, że to co mnie najbardziej interesowało (intrygowało, ale i wzbudzało prawdziwe emocje) rozgrywało się bez udziału spektakularnych efektów, wielkich bitew, czy, o zgrozo, najbardziej niepotrzebnej rzeczy, cwałujących koni na powierzchni imperialnych niszczycieli.
Te wspomniane emocje dostarczyły relacje pomiędzy Rey (Daisy Ridley), a Kylo Renem (Adam Driver). Byłem pod wrażeniem tego, co rozgrywało się pomiędzy tą dwójką, jak potrafili ścierać się będąc w tym samym czasie w innym miejscu. Doskonale zrealizowane sekwencje potyczki osób znajdujących się od siebie w znacznej odległości dały mi wiele satysfakcji. Adam Driver natomiast to najlepsza rzecz jaka przytrafiła się w tym filmowym uniwersum. Swoją charyzmą, oszczędną grą aktorską, ale i pięknymi wybuchami, gdy są potrzebne dostarcza najwyższej próby warsztatu, który w blockbusterach rzadko jest spotykany. Dualizm postaci zahacza niemalże o tragizm w epickim wydaniu. Z jednej strony stoi przecież całym sobą po ciemnej stronie mocy, z drugiej, ma jednak lekko uchyloną furtkę, tak jakby sam bał się ją zamknąć, by nie stracić ostatniej szansy. To wspaniale napisana postać, która ciągnie w górę całą opowieść i jednocześnie ostatnią część sagi. Driverowi stara się wtórować Daisy Ridley, która tutaj ponownie trzyma na barkach przyszłość całego wszechświata. Jako bohaterka jest urocza, jako wojowniczka odważna i bezkompromisowa. Aktorsko rozwija się dopiero u boku Drivera. Wtedy też ma najwięcej do przekazania w kwestiach dramatycznych. Piszę tak dużo o tej dwójce, bo rzeczywiście każde ich starcie autentycznie mnie angażowało. Czy to na terenie pustynnym, czy na wpół zatopionej gwieździe śmierci, czy w końcu w finale. To pierwszorzędnie napisany konflikt, przy którym blednie, w mojej ocenie, cała historia narodzin nowego porządku, walka rebeliantów, nawet cała mitologia Sithów z Palpatinem na czele, który ma do zaoferowania tylko błahe monologi, które wypadałoby skrócić szybkim ścięciem głowy. Są jeszcze kolorowe międzygwiezdne wojny, czy próby przepchnięcia płomiennych treści w stylu: „To nie wojsko, to obywatele”, jakoby do nas, zwykłych szaraczków należał głos przy ewentualnych zakusach państwa do przejęcia kontroli nad maluczkimi. Chwalebny ton rewolucyjny jest może i wskazany przy takim rozwoju wypadków, w ujęciu filmowym nie wykracza jednak poza blockbusterowy schemat ostatecznej potyczki, w której muszą zetrzeć się wszyscy z wszystkimi (vide finał Avengersów, Ready Player One i innych, przy których dostaję oczopląsu, wyłączam się i dogorywam w fotelu czekając na space operę w wydaniu intymnym). Jasne, że chwali się również twórcom przekazanie kilku ważkich tematów o sprawach natury rodzinnej. Czasem bowiem przybrana familia potrafi dać więcej miłości niż prawdziwa. To banał, ale banał ważny i cieszę się, że Gwiezdne Wojny wciąż próbują być filmem z misją.
Ocena najnowszych Gwiezdnych wojen może nastręczać niemałych problemów, ale uważam, że całość należy rozpatrywać przez pryzmat tych rzeczy udanych. Malkontenctwo to najgorszy grzech widza, przyczepia się i nie chce puścić. Wiele się na tym traci i wcale nie świadczy o próbie bycia obiektywnym, a właśnie wymusza na widzu czepianie się, tak jakby od tego zależała jego wiarygodność. To niezły film, pełen pięknie zainscenizowanych ujęć, podróż przez miejsca kultu dla widzów wiernych i wychowanych na Gwiezdnych wojnach niczym wycieczka po gabinecie figur woskowych, ostatnie spojrzenie na starych znajomych. Nie jest to idealne zamknięcie, a raczej finał maratończyka w niedopasowanym obuwiu. Dobrze, że metę postawili przy blasku dwóch słońc w tak pięknych i dobrze wam znanych okolicznościach przyrody.
Czas trwania: 141 min
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: J.J. Abrams
Scenariusz: J.J. Abrams, Chris Terrio, Colin Trevorrow, Derek Connolly, George Lucas
Obsada: Adam Driver, Daisy Ridley, John Boyega, Oscar Isaac, Domhnall Gleeson, Richard E. Grant
Zdjęcia: Dan Mindel
Muzyka: John Williams