Polskim widzom Bob Clark znany jest głównie z serii Porky’s (Świntuch). To była jedna z tych przaśnych komedii z ery VHS z żartami niskich lotów. Świetna rzecz. Po dwóch częściach Świntucha Bob Clark nie nakręcił już niczego godnego uwagi, chociaż był aktywny zawodowo aż do swojej śmierci. Odszedł w 2007 roku w wieku 67 lat. Jednak nie powinien być zapamiętany tylko jako twórca Świntucha, a głównie jako reżyser, który nakręcił w 1974 roku pewien proto-slasher pod wdzięcznym tytułem Czarne święta.
Czarne święta były obrazem przełomowym pod wieloma względami, inspiracją dla kolejnych twórców (między innymi dla Johna Carpentera i jego Halloween), a przede wszystkim bardzo zgrabnie nakręconym horrorem, dzisiaj o zasłużonym statusie kultowego.
Roy Moore, twórca scenariusza oparł historię na miejskiej legendzie z lat 60. (nastoletnia opiekunka do dziecka dostaje serię telefonów od zwyrodnialca) i podlał makabrą z doniesień o seryjnym mordercy działającym w Westmount w Kanadzie na przełomie lat 60. i 70. Zanim jednak projekt otrzymał budżet (całkiem niezły, w wysokości 620 tysięcy dolarów), twórcy dokonali licznych zmian na skrypcie zatytułowanym przez Moor’a Stop me. Akcję umiejscowiono w okresie świątecznym, głównymi bohaterkami zostały studentki z bractwa Pi Kappa Sigma.
Dziewczyny za chwilę porozjeżdżają się do rodzin, jeszcze ostatnia impreza, drinki, wspomnienia z semestru. Rubaszny nastrój przerywa nerwowy dźwięk telefonu. Odbiera podchmielona Barb (Margot Kidder, która cztery lata później jako Lois Lane odda serce Supermanowi w filmie Richarda Donnera). Po drugiej stronie słuchawki ktoś świntuszy złowieszczym tonem i wyraźnie próbuje zgorszyć dziewczynę swoim skrzeczącym głosem. Ale trafił przecież na Barb, do której należy jedna z późniejszych filmowych kwestii: „Kochanie… nie da się zgwałcić miastowej laski”. Barb stawia się i wydaje się, że drwi z nieznajomego. Ten ostatecznie kończy rozmowę obietnicą, że ją zabije. Studentki lekko zaniepokojone traktują jednak telefon jako jeden z wielu. Przecież na kampusie aż roi się od młodzieńców niewyżytych seksualnie, więc może i to był jeden z pierwszoroczniaków? Nic z tego. Już za chwilę widz będzie miał okazję być świadkiem pierwszego mordu. Clare zostaje napadnięta we własnym pokoju, w tym samym budynku. Koleżanki nie mogą jej znaleźć, do poszukiwań zostaje włączona policja (jak zawsze na swoim miejscu John Saxon), okoliczni mieszkańcy rozszerzają zakres działań. A telefon znowu dzwoni…
Czarne święta, to film, który osobiście traktuję jako obraz nadający się idealnie do celebrowania tego uroczego okresu, w którym ciepła rodzinna atmosfera powinna wypełniać każdy kąt w domu. Jest w tym filmie wiele elementów, które w znamienity sposób tępią świąteczny nastrój. Ciągle pijanej Barb wtóruje szukająca okazji do napicia się panna Mac, zarządzająca żeńską stancją. Panna Mac zaskakuje zresztą tym z jaką gracją wyciąga z kolejnych skrytek ukrytą zawczasu gorzałę (to bardzo sympatyczne momenty kierujące produkcję na lżejsze tory). Nie ma tu więc miejsca na tradycje, scen z ubieraniem choinki czy radości płynącej z otwierania prezentów. Prezentem mogłaby być informacja o ciąży u jednej z bohaterek. Cóż z tego, skoro ta chce się poddać zabiegowi aborcji.
Bob Clark, w odróżnieniu od swoich następców, przyjął inny punkt widzenia przy portretowaniu ofiar ze studenckiej braci. To nie jest infantylna młodzież z późniejszych slasherów, nie wpadają sami pod nóż i nie czynią tych najgłupszych z najgłupszych rzeczy ku uciesze zakapturzonego sprawcy. Każdy ma jakąś historię, każdy też wydaje się przejęty wydarzeniami i robi wszystko, by pomóc w ujęciu sprawcy. Za przemyślanym scenariuszem, który do końca wodzi widza za nos (nawet w finale Bob Clark przeforsował swoją wersję z niedopowiedzeniem, więc Czarne święta aż do napisów końcowych, a nawet w trakcie, będą emanowały tajemniczością), idą kolejne zalety. Dopieszczona sfera audiowizualna to kolejny element, który stawia tytuł jako ponadprzeciętny. Zarówno muzyka Carla Zittrera, jak i zdjęcia Reginalda H. Morrisa potrafią dostarczyć intensywnych wrażeń. Kompozytor i autor zdjęć często współpracowali z Bobem Clarkiem przy jego kolejnych filmach.
Czarne święta jako proto slasher nie wychodzi w gruncie rzeczy poza formułę brutalnego thrillera. Jako horror nie jest ani krwawy, ani intensywny w obrazach przemocy. Kilka raptem sekwencji morderstw jest wprawdzie dość starannie i gustownie zrealizowanych, ale nie doświadczymy tu choćby grama gore. Na to przyjdzie nam poczekać jeszcze kilka lat. Nie wypada jednak narzekać, bo po dziś dzień Czarne święta mają w sobie unikalny charakter, są dziełem bardzo udanym, a na gatunkowym polu nie raz wskazywanym jako źródło inspiracji. Warto, choćby z tych względów zaznajomić się z filmem Boba Clarka.
Czas trwania: 98 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Bob Clark
Scenariusz: Roy Moore
Obsada: Olivia Hussey, Keir Dullea, Margot Kidder, John Saxon, Marian Waldman, Andrea Martin
Zdjęcia: Reginald H. Morris
Muzyka: Carl Zittrer