Część 1 eseju -> 2001: ODYSEJA KOSMICZNA – WYPRAWA
Wieczorem 15 sierpnia 1977 roku, pracujący przy nasłuchach nieba w ramach programu SETI (Search for Extraterrestrial Inteligence – program poszukiwania śladów egzystencji w Kosmosie za pomocą metod naukowych) dr Jerry R. Ehman zmuszony został na dłużej przerwać zwyczajowo wykonywane przez siebie czynności. Coś, co przykuło jego uwagę, znajdowało się w wynikach nasłuchu z dnia poprzedniego. Przyjrzał się uważniej: w stosunku do codziennych odczytów wykazywały one wyraźne odchylenia. Szeregi zmiennych na wydruku wskazywały nie tylko na sygnały o przewidywalnej charakterystyce, emitowane na przewidywalnych częstotliwościach, ale i inną, zupełnie zaskakującą emisję. Jej natężenie wznosiło się i opadało, w szczytowym punkcie przewyższając głośność szumu tła ponad trzydziestokrotnie. Jej częstotliwość nie była charakterystyczna dla sztucznie wytworzonych sygnałów ziemskich; nie sugerowała też źródeł naturalnych znajdujących się w Kosmosie. Ehman sprawdził dane raz jeszcze i po raz kolejny; przy całym swym scjentycznym sceptycyzmie, był pod niemałym wrażeniem odczytu; starannie zaznaczył kluczową sekwencję zmiennych, na lewym brzegu tego fragmentu wydruku zaś zapisał jedynie krótkie „Wow!”.
Ów dzień miał stać się przełomem w historii astronomii, kamieniem milowym w dziejach naukowych poszukiwań cywilizacji pozaziemskich. Zamiast tego, stał się bodaj najsławniejszą z ich, bardzo nielicznych zresztą, do dziś niewyjaśnionych tajemnic.
Sygnał Wow!, jak nazwano go, czerpiąc inspirację z osławionej, spontanicznej notki Ehmana, wywołał w środowisku astronomicznym i nie tylko, falę domysłów, spekulacji, prób wyjaśnień, a także – starań o ponowne jego zarejestrowanie. Ponad stukrotne przeskanowanie obszaru nieba, z którego sygnał pochodził nie przyniosło jednak żadnego rezultatu. Podobnie zresztą, jak próby ponownego wychwycenia go w latach 80. i 90. za pomocą unowocześnionych urządzeń wybudowanego kilka lat wcześniej obserwatorium Very Large Array. Prace nad ustaleniem lokalizacji źródła sygnału wskazały, z ogólnikową jedynie dokładnością, znajdujący się po przeciwnej stronie Drogi Mlecznej, region gwiazdozbioru Strzelca, w pobliżu gwiazdy Tau Sagittari, jednak żaden z prowadzonych później regularnie jego nasłuchów nie powtórzył wyników pierwotnego wskazania. Oryginalne 72 sekundy zarejestrowanego przez Ehmana sygnału do dziś nie odnalazły swojej kontynuacji.
Odkrycie takie wydaje się pochodzić wprost z marzeń twórcy 2001; tematyka eksploracji Kosmosu i innych form inteligentnego życia zafascynowała Kubricka jeszcze podczas prac nad poprzednim filmem (Dr Strangelove). Filmowy Monolit jednakże, jakkolwiek tajemniczy (jego pochodzenie, natura, zastosowanie nigdy nie zostają w fabule wyjaśnione) stanowił trudny do podważenia dowód egzystencji inteligentnej siły pozaziemskiego pochodzenia, która go stworzyła. Kim byli jego twórcy (jeśli w istocie było ich wielu) i co się z nimi stało, na czym tak naprawdę polegał prawdziwy sens ich kreacji – pytania te, w pewnym sensie, usuwają się w cień faktu, iż wspomnieni „twórcy” w ogóle istnieli. (Dlatego, bodaj najbardziej dojrzałą artystycznie decyzją Kubricka był brak próby jakiegokolwiek wizualizowania Obcych – dzięki temu, zamiast nadawać ich obecności typową dla hollywoodzkiego sensacyjność, reżyser traktuje ją o wiele poważniej – jako główną tajemnicę i fundament ideowy świata przedstawionego). Rzeczywistość, jak dotąd, okazała się być bardziej enigmatyczna i niejasna. Sygnał odebrany przez Ehmana, mimo swego unikatowego charakteru, wciąż pozostaje znacznie bardziej pytaniem, niż odpowiedzią.
Niewyjaśniony charakter sygnału i brak jakichkolwiek innych sukcesów badań SETI nie zadziałały na korzyść projektu. Jego sens został poddany w wątpliwość, jego przyszłość stała się mglista. „Wszystko, czego do tej pory możemy być pewni, sprowadza się do tego, że w Kosmosie nie ma zbyt wielu źródeł emisji silnych sygnałów radiowych” – podsumował sławny astronom, Frank Drake. Wielu innych ekspertów uznało z biegiem czasu również dotychczasowe metody poszukiwania obcych za przestarzałe i anachroniczne – nowocześniejsze jednak, jak poszukiwaniu śladów sztucznego oświetlenia, leżą poza obecnymi możliwościami cywilizacyjnymi rasy ludzkiej.
Również program eksploracji Kosmosu napotkał na przeszkody; jego szczytowy moment, pierwsze lądowanie człowieka na Księżycu w 1969 roku, okazał się być również, paradoksalnie, początkiem jego kryzysu. Od tej chwili Sowieci zaczęli powoli wycofywać się z osławionego „wyścigu kosmicznego”, co ostatecznie nastąpiło wraz z rozpadem Związku Radzieckiego w 1989 roku. Również Stany Zjednoczone zaczęły dawkować fundusze na rozwój astronomii znacznie ostrożniej; w miarę upływu kolejnych dekad od legendarnej misji Apollo 11, idea dalszych zaawansowanych badań przestrzeni kosmicznej znajdowała coraz więcej krytyków. Wielu uznało ją za zbyt kosztowną, zaś jej dotychczasowe i potencjalne efekty – za wysiłki o zbyt małej praktycznej użyteczności. (Bardzo niekorzystny wpływ na postęp projektu miała również m.in. katastrofa promu Challenger w 1986 roku). „Nazbyt romantyczna”, zdaniem wielu, wizja podróży międzygwiezdnych, odwiedzania odległych krańców Układu Słonecznego oraz kontaktów z obcymi cywilizacjami przegrała z zimną pragmatyką światowych mocarstw w kwestii planowania swych budżetów. I nawet jeśli wielu naukowców, ze Stephenem Hawkingiem na czele, twierdziło nieugięcie, iż eksploracja i kolonizacja Kosmosu prędzej czy później stanie się dla ludzkości koniecznością, to niezaprzeczalnym faktem pozostaje, iż rozwój badań nad Wszechświatem okazał się o wiele trudniejszy i mniej dynamiczny, niż wielu wyobrażało to sobie ponad pół wieku temu.
Cała sprawa ma jednak także inny wymiar, daleki od prezydenckich pałaców, pracowni naukowców, czy centrów NASA. 21 lipca 1969 roku na lądujących na Księżycu Neila Armstronga i Buzza Aldrina skierowane były dziesiątki milionów oczu; od tamtej pory jednak ich wzrok zwrócił się w zupełnie inną stronę. Lata 50. i 60. XX wieku przyniosły iluzję, iż symbolami postępu cywilizacyjnego mogą stać się statki kosmiczne i międzygalaktyczne podróże; druga połowa tego stulecia oraz początek kolejnego przyniosły zderzenie owej iluzji z przyziemną rzeczywistością. Jeśli prawdą jest popularne w dobie postmodernizmu stwierdzenie, iż w naszym świecie nie mamy już nic do odkrycia, to głównym kierunkiem wielkich eksploracji naszych czasów winny stać się owe odległe rubieże Wszechświata, leżące daleko poza granicami naszej własnej planety – niestety, nasza epoka, jak dotąd, erą odkrywców się nie okazała.
Czy taki rozwój wypadków był możliwy do uniknięcia? Czy gdyby w ramach programu SETI odebrano kolejne sygnały, a rozwój badań nad możliwością podróżowania międzyplanetarnego posuwał się do przodu szybciej, oblicze naszych czasów byłoby pod tym względem inne? Wydaje mi się, że nie. Zaawansowany rozwój cywilizacyjny, do którego zachodni świat dążył od czasu osiemnastowiecznej rewolucji przemysłowej aż po technologię cyfrową dwudziestego pierwszego wieku, od samego początku niósł ze sobą konieczność balansowania na cienkiej granicy pomiędzy tym, co życie ułatwia, a tym, co czyni je zbyt łatwym. Tak, postęp ów sprawił, iż nasza egzystencja dziś pozbawiona jest wielu trudnych i niewdzięcznych wyzwań, z jakimi musieli mierzyć się nasi przodkowie, nieuchronnym jednak było, iż z czasem jego głównym obliczem musiały stać się mass media, gry komputerowe i kolejne wersje smartfona. Pokusa łatwego materialnego zysku, rosnące przyzwyczajenie do uzyskiwania zawsze natychmiastowych efektów – ewoluujący w dynamicznym tempie postęp cywilizacyjny niesie ze sobą nieuchronne, jak się wydaje, zamknięcie jednostki w więzieniu jej własnych słabości. Rozwój techniki, w swych chwalebnych założeniach mający na celu podarowanie człowiekowi zupełnie nowych możliwości, zubożył go emocjonalnie i uprzeciętnił intelektualnie, niosąc ze sobą złudzenie banalnego szczęścia rodem z poradników oraz obietnicę „ucieczki” w pracoholizm, nietrwałe relacje i uzależnienia. Jak wiele innych inicjatyw w historii ludzkości, postęp technologiczny, elektryzujący na poziomie idei, obiecujący wiele u swych początków, wkraczając w fazę realizacji, pozbawił człowieka wielu pięknych złudzeń.
Badania Kosmosu jednakże wciąż są prowadzone, nawet jeśli nie wzbudzają już zainteresowania choćby po części takiego, jakie wywoływały w latach sześćdziesiątych. Program odkrywania przestrzeni przeżywa nawet, jak się wydaje, swoisty renesans; wiele dzieje się zwłaszcza w związku z wielkimi inicjatywami prywatnymi, ze SpaceX Elona Muska na czele. Firma amerykańskiego miliardera nie jest zainteresowana skromnymi inicjatywami: jej najbardziej długofalowym projektem jest umożliwienie przyszłej eksploracji i ewentualnej kolonizacji Marsa. Od połowy pierwszej dekady XXI wieku SpaceX ściśle współpracuje z NASA i, mimo iż porzuconych projektów amerykańska agencja ma na swym koncie sporo, współpraca z przedsiębiorstwem Muska wygląda o wiele bardziej konkretnie i przekonująco, niż jej działania w dekadach poprzedzających. Wspólny program Europejskiej Agencji Kosmicznej i rosyjskiego Roskosmos zakłada, z kolei, intensywne badania powierzchni Marsa pod kątem ewentualnej egzystencji organizmów żywych (najnowocześniejszy łazik Rosalind Franklin zostanie w tym celu wysłany już w przyszłym roku) oraz wizytę pierwszego człowieka na Czerwonej Planecie już w latach trzydziestych obecnego stulecia. Również poszukiwania pozaziemskiej inteligencji przyniosły w ostatnich latach pewne owoce: bodaj najgłośniejszym z dokonanych odkryć jest KIC 8462852, czyli tzw. Gwiazda Tabby, nazwana tak na cześć swej popularyzatorki, młodej astronom z Luizjany, Tabethy S. Boyaijan. Jej znalezisko zainteresowało Instytut SETI na tyle, iż badania obiektu stały się jednym z jego głównych celów. Szczególną cechą gwiazdy są jej nietypowe wahania jasności: w ciągu ostatnich kilku lat notowane były spadki siły jej światła sięgające nawet dwudziestu procent. Obserwacja tego zjawiska zaprowadziła naukowców do oczywistego wniosku: oblicze gwiazdy musi okresowo przesłaniać coś bardzo dużego. Obok zaproponowanych wyjaśnień natury czysto naukowej (m.in. pozostałości po rozpadzie komety), niektórzy astronomowie wysunęli również o wiele bardziej kontrowersyjną hipotezę: takie zachowanie obiektu mogłoby stanowić rezultat istnienia tzw. Sfery Dysona, czyli gigantycznej struktury stworzonej przez wysoce zaawansowaną pod względem technologicznym, obcą cywilizację. Jak na razie, przypuszczenie to jest o wiele trudniejsze do udowodnienia niż stricte scjentyczne teorie (pogłębiona analiza regularności występowania wahań raczej nie wspiera hipotezy o obcych), badania nad obiektem udowodniają jednak, iż (trwające przecież, szczególnie w skali kosmicznej, niezwykle krótko) naukowe obserwacje nieba mogą przynosić wartościowe z naukowego punktu widzenia rezultaty, a dotowanie ich nie jest wyrzucaniem (wielkich) pieniędzy w błoto.
Jeśli jakakolwiek sztuka, również filmowa, stanowi jedynie odbicie naszej codzienności, to kolejne dekady po premierze 2001 udowodniły, iż tematyka eksploracji Kosmosu przestała inspirować nas do głębokich refleksji i metafizycznych odkryć. Udało nam się potraktować je, jak wiele innych zagadnień – przedmiotowo, jako źródło rozrywki i taniej sensacji. Kino sci-fi zaczęło być kojarzone (mimo pojedynczych, ważnych artystycznych wysiłków) przede wszystkim z wysokobudżetowymi widowiskami komercyjnymi – Dniem niepodległości, Wojną światów, Armaggedonem. Druga dekada XXI wieku przyniosła co prawda nieco więcej nadziei – produkcje takie, jak wspomniany wcześniej Interstellar, czy niedawna Ad Astra starają się połączyć wysokie ambicje artystyczne z komercyjnymi, efektowność formy z głębią przekazu. Każda z nich jednak odznacza się skonsolidowaną, ustrukturyzowaną fabułą, skoncentrowaną przede wszystkim na problemach relacji międzyludzkich – z tego też powodu żadna nie jest choć po części tak brawurowa, nieprzewidywalna i wizjonerska, co właśnie Odyseja; żadna też nie ujawnia takiego poziomu fascynacji swego twórcy owym niezmierzonym, wciąż tak mało nam znanym Wszechświatem. Oglądany dziś, film Kubricka wydać się może nazbyt naiwny, romantyczny, czy wręcz szaleńczy – wiemy już przecież, iż perspektywa międzygwiezdnych podróży jest tak naprawdę o wiele odleglejsza, niż można było sądzić ponad pół wieku temu, ich realizacja zaś – wyjątkowo trudna, kosztowna i pracochłonna. Gdzie jednak byłaby dziś ludzkość, gdyby nie bywała – choć czasem – naiwna, romantyczna i szaleńcza? Jak wiele zbudowałaby jedynie na fundamencie chłodnego osądu i pragmatyzmu? Odyseja kosmiczna, nosząca znamiona nieskrępowanego artyzmu, pozbawiona cienia cynicznego dystansu swych licznych kinowych następców, wciąż czeka na swe ponowne odkrycie. Być może nastąpi ono w czasach, w których – nareszcie gotowi na jej przesłanie – bardziej skłonni będziemy uwierzyć w możliwość spełnienia się niewiarygodnego. Następnie zaś – opuścić własną strefę bezpieczeństwa, przekroczyć granice znanego sobie świata. Wyruszyć właśnie tam, gdzie jeszcze nikogo nie było. W stronę niewiadomego. Ku odległym galaktykom.