„…To znowu nowy dzień
To poranne podróże – raz krócej, raz dłużej
W obie strony, przygarbiony, pochylony…”
Zacząłem od słów piosenki Tan zespołu Kult, żeby nakreślić trochę monotonię życia Arthura z filmu Z soboty na niedzielę. Jego życie bowiem obejmuje cykl podróży tam i z powrotem do fabryki i weekendy, kiedy Arthur może w końcu porządnie się napić, spaść ze schodów, pobić się z kimś, uwieść żonę sąsiada i zakochać się w pięknej nieznajomej. A później? Później jest skacowany poranek, informacja o tym, że kobieta jest w ciąży, a ta druga chyba odwzajemnia uczucia. Jest też odór alkoholu i pogawędka z kumplem na rybach w niedzielne popołudnie nad strumykiem.
Arthur mówi: „Pracuję na podatek i ubezpieczenie. Okradają cię na każdym kroku. Gdy już jesteś spłukany, idziesz do wojska i giniesz. Musimy być przebiegli jak ci dranie”. I chociaż cały nowofalowy bunt jest wypisany na zaciętej facjacie Alberta Finneya, który wcielił się w głównego bohatera filmu, to postać ta prezentuje łagodniejsze stanowisko niż jego „koledzy” z innych sztandarowych pozycji należących do Brytyjskiej Nowej Fali. Nie znaczy to jednak, że wyzbył się buntowniczych cech, które wiązać należy z postawami sportretowanymi w nurcie. Finney ma w sobie ten sam zwierzęcy magnetyzm co Richard Burton w Miłości…, ostre rysy, buńczuczną pozę. Jest wciąż gotowy do konfrontacji, łatwo mu wygłaszać hasła, które kreują jego pozerski światopogląd: „Mnie obchodzi tylko zabawa, reszta to propaganda”.
Z soboty na niedzielę to opowieść o chłopaku z klasy robotniczej i o wydarzeniach, które mają szansę zmienić i zmieniają jego postawę. Sam etos reprezentanta klasy robotniczej nie różni się od tych zaprezentowanych w Miłości i Gniewie, Samotności długodystansowca, czy innych (nawet jeżeli postaci wykonują różne zawody). To te same tła z fabrykami, szare ulice, krajobraz, który nie nastraja optymistycznie. Arthur nie jest jednak tak gniewny jak Jimmy z Miłości i Gniewu, nie czuje też takiej presji i ostatecznie nie postawi się tak jak Colin z Samotności... Przemiana, jaka dokonuje się w bohaterze jest bardzo nagła i niespodziewana. Tak jakby Karel Reisz, reżyser, uznał, że tego jednego da się uratować i pokazać promyk nadziei. Nie pozbawił go jednak twórca ostatniej niepokornej nuty, którą Arthur wygrał w finałowej scenie rzucając kamieniami w domy. „Nie powinieneś tak rzucać”, mówi jego wybranka. „Jeszcze mi się to zdarzy”, odpowiada Arthur patrząc na nią pochmurnie. To jednak tylko chwila, bo ten ponury wyraz twarzy znika i pojawia się zawadiacki uśmiech. Może to tylko kolejna maska, jakich było wiele w Brytyjskiej Nowej Fali? Bohaterowie nowofalowi z brytyjskiej kinematografii często uciekali w kierunku wygodnej pozycji, rozsadzając później wszystko od środka. Buntownika nie jest tak łatwo zgasić i być może Arthur jest jednym z tych z długim, tlącym się wciąż lontem.
Albert Finney zagrał pod rząd w dwóch tytułach u dwóch głównych reprezentantów nurtu. W omawianym Z soboty na niedzielę Karela Reisza rolę główną i w tym samym roku u Tony’ego Richardsona w Music Hall (epizod). Za występ u Reisza otrzymał nagrodę BAFTA za najbardziej obiecujący debiut. Sam Reisz powrócił jeszcze do nowofalowej tematyki w Morgan, przypadek do leczenia.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 89 min
Gatunek: dramat, brytyjska nowa fala
Reżyseria: Karel Reisz
Scenariusz: Alan Sillitoe (na podstawie powieści)
Obsada: Albert Finney, Shirley Anne Field, Rachel Roberts, Norman Rossington
Zdjęcia: Freddie Francis
Muzyka: John Dankworth