Nie będzie nic o fantastycznym Sebastianie Fabijańskim (przepraszam, że do tej pory się nie poznałem) czy całej reszcie wspaniale dobranych i zagranych ról. Nie będzie o reżyserskiej wirtuozerii, formie, która jak dynamit wysadza wszystko dookoła siebie. Nie będzie też nic o bojowo nastawionym operatorze, muzyce, która pieści, a gdy czule i podstępem wchodzi głębiej, wybucha z jazgotem (tak jak lubię, znienacka).
Takie filmy mają najtrudniej. Mowa ptaków jest jak przyjęcie, gdzie puszczają za głośno muzykę, towarzystwo jest agresywne, ludzie rozmawiają mocno gestykulując o rzeczach, o których nie masz pojęcia. Wychodzisz i mówisz, że to bełkot, albo używasz (zauważyłem, że nawet ostatnio nadużywasz) słowa „pseudo”, do woli nim szafując. Przecież do takiego „pseudo” możesz dopisać wszystko. Pseudointelektualny, pseudoartystyczny. I co? Sprawa załatwiona, tytuł odhaczony, znowu wyraziłeś swoją pełną ignorancji opinię o filmie, który tak naprawdę jest intymną podróżą do wnętrza bezkompromisowego artysty, który opowiada o walczących pokoleniach, współczesnym świecie, w którym chcesz żyć, tworzyć, komponować, napisać coś więcej niż „ja kocham cię, ty kochasz mnie”, ale jest tak cholernie trudno się w nim odnaleźć. I chyba bym wolał, żebyś tylko wszedł na taką imprezę na pięć minut i wyszedł, nie siedział do końca, żeby później nie opowiadać bzdur.
Mowa ptaków to film wybitny, ale bardzo napastliwy. Był taki też w stosunku do mnie. Nie czułem się dobrze ze wszystkim, ale nigdy bym nie odmówił mu wartości, które widać na pierwszy rzut oka. Nie zrozumiałem też wszystkiego o czym rozmawiali na tej ostatniej nasiadówce u Żuławskich z duchem Andrzeja, który spokojnie, choć z rozrzewnieniem stwierdza, że najbardziej dorobił się na Opętaniu, filmie anglojęzycznym (cenię też liczne metafory, które nawiązywały do procesu twórczego powstawania filmów mistrza, również dotyczące samego Opętania).
Pisząc o Mowie ptaków nie przeszłoby mi też przez myśl, żeby w jakikolwiek sposób odnieść się do filmu tylko w ramach zrecenzowania go. W przypadku tak pojemnych dzieł filmowych trzeba raczej pisać jaki wpływ miały na ciebie, co z nich wyniosłeś, jakie emocje wywarły. Byłem kilka razy wściekły, jak zawsze, gdy spojrzę na newsy w telewizji. Byłem poruszony, tak samo mocno, gdy dochodzę do tych samych od lat wniosków, że mogłem żyć w latach młodości w lepszych stosunkach z rodzicami. Doceniam więc to, że artysta, albo po prostu człowiek, pokazał się tu bez pancerza. Nagi i otwarty, którego można i opluć, ale też przytulić i porozmawiać. W tym kontekście Mowa ptaków to z jednej strony film bezbronny, wystawiony bez pancerza, ale z drugiej strony z ogromną siłą oddziaływania. Można go i artystę łatwo zranić, oskarżyć i skazać, ale trzeba być też gotowym na efekt jaki wywołuje, przyjąć go z całym inwentarzem, również inwektyw pod własnym adresem.
Jedyne co mnie boli to fakt, że tak autorskie dzieła (a jestem przekonany, że obraz w swoim ostatecznym wizerunku stanowi 100% wizji Xawerego Żuławskiego, który nie ugiął się i nie poddał sugestiom w żadnym momencie) nie mają szans ze swoją stylistyką dotrzeć dalej niż do widza otwartego, takiego, który nie zamyka się, gdy ktoś do niego mówi w obcym języku, mową ptaków. Tu dochodzi smutna konkluzja, że w dzisiejszym świecie, erze prostych ugładzonych prostolinijnych przekazów, chaos i anarchia Xawerego będzie przez większość z marszu odrzucona. Nie chcę stawiać się wśród tych, którzy dzieło w pełni pojmują i zasiadają w gronie tych objawionych. Nie jestem po seansie ani mądrzejszy, ani bardziej uświadomiony. Jestem w zasadzie tak samo głupi jak przed nim. Wolałbym raczej, żeby każdy utwór zaakceptował, dostrzegł cząstkę siebie, polubił choćby za jakiś fragment. Zasługuje na to.
Czas trwania: 138 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Xawery Żuławski
Scenariusz: Andrzej Żuławski
Obsada: Sebastian Fabijański, Eryk Kulm, Jaśmina Polak, Andrzej Chyra, Daniel Olbrychski. Marta Żmuda Trzebiatowska
Zdjęcia: Andrzej J. Jaroszewicz, Marian Prokop
Muzyka: Andrzej Korzyński