O Davidzie Michôdzie zaczęło być głośno po 2010 roku, czyli tuż po jego pełnometrażowym debiucie Królestwo Zwierząt. Debiucie, który fabularnie nie poruszał nowych tematów, nie był odkrywczy, a jednak przez to w jaki sposób twórca „ugryzł” zagadnienie dotyczące choroby trawiącej rodzinny organizm był na tyle oryginalny i przedstawiony w tak sugestywny sposób, że film po dziś dzień stanowi ścisłą czołówkę nurtu neo-noir. Królestwo zwierząt był ilustracją rodziny o przestępczych korzeniach, gdzie każdy każdego wciągał coraz głębiej i głębiej w dół kryminalną ścieżką. Wszystkich kryła matka, a jej pokrętnie rozumiana rodzicielska miłość przynosiła oczywiście tylko samo zło. Nie bez powodu Królestwo zwierząt jest tu wspomniane, bo Król ma z nim bardzo dużo wspólnego. Michôd nie spuścił ze swojego ponurego tonu, a wyraz moralnego upadku człowieczeństwa dał w swoim drugim filmie, The Rover. Bez mała dołujący i pesymistyczny obraz, w którym aktor Robert Pattinson zerwał brutalnie ze swoim dotychczasowym emploi, ugruntował pozycję reżysera jako artysty o bezkompromisowym autorskim podejściu do własnych scenariuszy. Taki talent musiał zwrócić uwagę dużych filmowych wytwórni. Padło na Netflix. Jednak już przy pierwszej współpracy z platformą i trzecim filmie – Machina wojenna widać, że Michôd zatracił gdzieś artystyczną wolność. Machina wojenna, która już przed premierą była reklamowana jako hit, okazała się co najwyżej poprawnym filmem, ostatecznie, atrakcyjnym tylko dla fanów Brada Pitta. Król, najnowszy film Michôda miał być jednocześnie powrotem autora to języka bardziej szorstkiego i noszącego wyraźne znamiona bezkompromisowego ujęcia tematu.
Jednak nie można pisać o Królu bez napisania o współscenarzyście Joelu Edgertonie. Razem z Davidem Michôdem są twórczą parą artystów, wspierają się na filmowych polach (jeden reżyseruje to, co drugi napisze, często też piszą razem, obaj są współproducentami kolejnych projektów). Także i tu podeszli wspólnie do, co by nie napisać, ambitnego projektu dla Netflix. Starli się z kronikami Szekspira (częścią pierwszą i drugą Henryka IV i Henrykiem V), wyciągnęli esencję, ale porzucili język. To nie jest bowiem Szekspir dla purystów, próżno tutaj szukać rygorystycznego podejścia do tekstu. To Szekspir dla Ciebie i dla mnie, współczesny, traktujący wprawdzie z pokorą materiał źródłowy, ale nakręcony nowocześnie, z werwą, co najważniejsze ciągle w tonie (i poniekąd estetyce) dwóch najlepszych filmów Davida Michôda. Jednak odrzucając historyczny sztafaż, Królowi wciąż najbliżej do debiutu australijskiego reżysera. Książę Hal, świeżo po sukcesji usłyszy bowiem „Władamy ziemiami i ludźmi, ale nami samymi włada rodzina. Pochłania nas.”. To prawda, ale zanim Hal zrozumie sens tych słów, mających przecież wydźwięk kolosalny w przypadku władcy, przejdzie długą drogę. Poznajemy go, gdy jako próżniak wyleguje się dzień po dniu w łożu po zakrapianej uczcie, najczęściej z niewiastą. Przy boku ma dzielnego druha Falstaffa (Joel Edgerton). Brzemię królewskiej korony spada na Hala nagle. Nie pragnął jej, uciska go, ale bardziej od korony uciskała go polityka jego ojca, z którym nigdy nie było mu po drodze. Nazywa go potworem wciągającym kraj w wojenną pożogę, tylko po to, by wyrównać prywatne porachunki. To znamienne, że obejmując tron, Hal pragnie zerwać z dotychczasową drogą ojca, ale daje się wciągnąć w inwazję na Francję.
Król ma wszystko, czego nie miała poprzednia produkcja firmowana nazwiskiem Davida Michôda. Król to utwór przemyślany, zwarty, a o jego sile stanowi i pierwszorzędna realizacja i doborowe aktorskie towarzystwo. W głównej roli zobaczymy Timothée Chalameta, który coraz śmielej wchodzi w dojrzałe role. To jego czas, a zapowiadana Diuna Denisa Villeneuve’a (w której aktor wcieli się w księcia Paula Atryde) może tylko ugruntować już i tak wysoką pozycję. Jednak wracając do wspomnianej realizacji Króla, trzeba pochylić się nie tylko nad doskonale odwzorowanymi czasami, kostiumami, charakteryzacją, żołnierskim rynsztunkiem, ale głównie na realizmie, który jak widać bardzo leżał na sercu twórcom. Dwór Henryka, komnaty, ulice, w końcu bitewne pole przedstawione są tak, że nie mamy wątpliwości iż akcja rozgrywa się w średniowieczu. To szorstkie, chropowate i naturalistyczne podejście do sztuki filmowej, w którym obraz pociągnięto odpowiednimi barwami korzystając z brudnej, a niekiedy odpychającej kolorystyki. Taki jest dwór u Michôda, daleki od reszty filmowych średniowiecznych obrazów. Wręcz czujemy zapach zgnilizny, widzimy brud i jesteśmy przekonani o prawdziwości i autentyczności wszelkich przedstawionych dekoracji, komnat, nawet jadła, którym posilają się zebrani przy stołach goście.
David Michôd przedstawiając krótki wycinek z życia głównego bohatera pokazał jak ten z nastolatka musi w ciągu jednej nocy stać się mężczyzną, zamienić kielich i butelkę wina na miecz i tarczę, porzucić książęce przywileje na rzecz królewskiej ogromnej odpowiedzialności. Wszystko prowadzi do bitwy, która w ujęciu filmowym jest przedstawiona brutalnie i bezkompromisowo. Ogromne wrażenie robi oblężenie twierdzy, starcie wojsk, walka w zwarciu. Za samą wojną stoi jak zawsze interes, w której jedni tracą inni zyskują. Przegranymi są zawsze niewinni, a dla Henryka ojcowskie grzechy i konfrontacja z przeciwnikiem będą najważniejszą życiową lekcją.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 140 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: David Michôd
Scenariusz: David Michôd, Joel Edgerton
Obsada: Robert Pattinson, Timothée Chalamet, Joel Edgerton, Ben Mendelsohn, Sean Harris
Zdjęcia: Adam Arkapaw
Muzyka: Nicholas Britell