Martin Scorsese nie musi niczego udowadniać, bo do historii kinematografii przeszedł już kilka dekad temu. Wychowanek ulicy w Małej Italii w Nowym Jorku swoje największe sukcesy odnosił dzięki kinu gangsterskiemu portretując to, czego był najczęściej świadkiem w dzieciństwie. Ale nie tylko krew i kule znaczyły jego reżyserskie portfolio. Wykazał się wrażliwością (Wiek niewinności), celebrował miłość do X muzy zaprzęgając do tego kino familijne (Hugo i jego wynalazek), opowiadał kontrowersyjnie (Ostatnie kuszenie Chrystusa), pochylał się nad życiorysami (Aviator). W Stanach Zjednoczonych popularyzował kino europejskie, odkurzał filmy azjatyckie, jest wielkim entuzjastą polskich reżyserów, Andrzeja Wajdy, Jerzego Skolimowskiego, Romana Polańskiego. Został już doceniony wśród widzów, krytyków i na festiwalach (chociaż Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej poskąpiła mu dotychczas nagród i reżyser zdobył jedną statuetkę Oskara na dziewięć nominacji).
Ostatnio znowu zaczęło być głośno o największym hollywoodzkim rzemieślniku głównie dlatego, że zaprzedał duszę platformie VOD i podpisał umowę z Netflixem, oraz z powodu jego wypowiedzi na temat adaptacji komiksów, jakoby te nie zasługiwały na miano prawdziwych filmów. Irlandczyk, najnowszy obraz Martina Scorsese, to niejako powrót do korzeni, czyli kolejne podjęcie tematyki gangsterskiej. Znamienne jest, że nakręcił go z przyjaciółmi, aktorami, z którymi związane są jego najważniejsze tytuły.
Znowu mamy przestępczość zorganizowaną w powojennej Ameryce. Ponownie zobaczymy w akcji zabójców na zlecenie, kryminalistów, kanciarzy i złodziei. I tak jak zrobił to Scorsese na początku lat 90. w Chłopcach z ferajny, a później w Kasynie, tak i tu, w Irlandczyku, porywa nas w kierunku ciemnej strony miasta. Przez trzy i pół godziny, w autorskim i rozpoznawalnym stylu przebrniemy przez historię Franka Sheerana, mordercy na zlecenie. Te trzy i pół godziny to droga od narodzin kryminalisty aż po jego zmierzch. Martin Scorsese używa tych samych schematów, podobnych środków formalnych i, inaczej się tego nie da nazwać, ogranych chwytów.
Ale Scorsese to przecież człowiek instytucja. Ma doskonałą ekipę scenografów i kostiumologów, nad montażem czuwała ponownie Thelma Schoonmaker, laureatka trzech Oskarów (Wściekły byk, Aviator, Infiltracja), nominowana do kolejnych czterech (Hugo i jego wynalazek, Chłopcy z ferajny, Gangi Nowego Jorku i Woodstock Michaela Wadleigha z 1970 roku). Ilustracje muzyczne stworzył Robbie Robertson, który współpracował ze Scorsese przy ośmiu tytułach. Nad zdjęciami czuwał Rodrigo Pieto (trzy filmy ze Scorsese). Irlandczyk jest dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. To koronkowa robota, której niepotrzebna była ta cała historia z odmładzaniem postaci przy użyciu CGI (z drugiej strony, z tym scenariuszem innego wyjścia nie było, bo charakteryzacja nie wchodziła w grę).
Pomimo tego, że film rzeczywiście jest skrojonym na miarę obrazem, o którym wielu twórców może tylko pomarzyć, to jednak jego serce bije niekoniecznie tam, gdzie twórca by chciał. Irlandczyk bowiem nie przykuwa uwagi swoją historią o Franku Sheeranie, a słowa, które w pewnym momencie padają w jego kierunku: „Jak to robisz, że nie widać po tobie żadnych emocji”, odnoszą się do wszystkich fragmentów z Robertem De Niro. Tak jak w Chłopcach z ferajny porywała nas historia i postać Henry’ego Hilla, w Kasynie wciągała nas opowieść o Samie Rothsteinie, tak w Irlandczyku najbardziej zainteresowany byłem wszystkim, ale najmniej Frankiem Sheeranem, głównym bohaterem filmu. Rozumiem, że taki był w rzeczywistości główny bohater. Można by „wybronić” postać wydarzeniami z życiorysu i tym, że głównie przez epizody wojenne empatię zostawił w okopach i lasach na frontach II wojny światowej w Europie. Jednak przyznacie, że na mój odbiór nie wpłynął pozytywnie fakt, że do głównego bohatera nie czułem nic.
Serce w Irlandczyku bije, owszem, i to całkiem mocno, ale dopiero gdy pojawia się Jimmy Hoffa (Al Pacino). Rola Pacino to jeden z lepszych comebacków ostatnich lat (po wielu, moim zdaniem, kiepskich występach). Gdy tylko jest na ekranie przyćmiewa wszystko. Tak samo świetnie wypadł Joe Pesci i to niezwykle miło zobaczyć go ponownie w filmie. Nie zabrakło świetnych epizodów, jak te z Harveyem Keitelem czy z Bobbym Cannavalem. Trzy i pół godziny nie dłużą się, a akcja przebiega podobnymi torami jak w poprzednich dziełach mistrza. Martin Scorsese dopiero w finale wyjaśnia po co tak naprawdę nakręcił Irlandczyka i co chciał przez niego powiedzieć. Warto bowiem zauważyć, że tym razem gangsterskie życie u Scorsese nie jest wypełnione blichtrem, mało tu splendoru, wielkich imprez, luksusów. Życie Sheerana z perspektywy widza jest bardzo smutne i nużące. Jest wykorzystywany, a za pracę jaką wykonuje otrzymuje ochłapy. Nigdy nie zostanie chłopakiem z ferajny, a przez wykonywany zawód traci to co według Martina Scorsese jest w życiu najważniejsze – rodzinę.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 209 min
Gatunek: dramat, sensacyjny
Reżyseria: Martin Scorsese
Scenariusz: Steven Zaillian, Charles Brandt (powieść)
Obsada: Robert De Niro, Al Pacino, Anna Paquin, Joe Pesci, Bobby Cannavale, Harvey Keitel
Zdjęcia: Rodrigo Prieto
Muzyka: Robbie Robertson