Mówi się, że ostatni gasi światło, ale tego momentu w powieści McMurtry’ego nie doczekamy. Pewnie to kwestia chwili, kilkuset stron więcej, których McMurtry oszczędził swoim bohaterom. Po prawdzie światło w teksańskim miasteczku Thalia już od dawna nie żarzyło zbyt jaskrawym blaskiem. Jedno kino, sala bilardowa, sąd, szkoła, do której uczęszcza raptem kilkadziesiąt dzieciaków. Wszyscy znają wszystkich, a wymienienie z nazwiska mieszkańców trwałoby zapewne do przedpołudniowej kawy. Taka jest Thalia, mała, nudna, z dwoma skrzyżowaniami, chociaż gdy ktoś stoi na światłach, to jest raczej przekonany, że żaden samochód nie przetnie drogi z naprzeciwka.
W tej scenerii rozegra się amerykańskie coming of age, opowieść o kilku wkraczających w dorosłość młodych ludziach, którzy nigdy nie doświadczyli amerykańskiego snu. Poznamy najważniejsze dla powieści (i miasteczka) postaci. Są więc uczniowie klasy maturalnej, przyjaciele Sonny Crawford i Duane Jackson. Jest właściciel bilardowej sali Sam Lew, król nafciarzy z żoną Lois i córką Jacy, której pragną wszyscy mężczyźni. Jest też trener piłki nożnej Popper i kilka innych osób, każda tak samo sumiennie i treściwie opisana przez autora.
Ostatni seans filmowy, to powieść która nosi w sobie wiele autobiograficznych wątków (pisarz urodził się w Archer, nieopodal Thalii), a sam styl McMurtry’ego sprawia, że oddychamy tym miejscem tak, że trzeba uważać, by wnet się tym powietrzem nie zakrztusić. Zdaję sobie przy tej okazji sprawę, że książka może nie przypaść wszystkim do gustu. Niektóre z „przygód” chłopców, czy ich zachowania mogą odstraszyć. To co przeziera przez wszystkie akapity to poczucie nieustannego zapadania się miejsca i postaci wewnątrz siebie, tak jakby los wszystkich był już przesądzony. Bohaterowie, albo umierają, albo wyjeżdżają. Nie ma tu miejsca na prawdziwą miłość (ta, jeżeli istnieje, to tylko we wspomnieniach), dla niektórych liczy się chwilowy rozgłos, dla innych dobrze spędzony piątkowy wieczór, czyli kilka wypitych piw na chodniku przy budynku sądu. Czułem wręcz, że to miejsce przestanie zaraz istnieć, ludzie przestaną się do siebie odzywać, a o mieście zapomni reszta świata, przestaną dochodzić listy, telegramy, pocztówki.
Trzeba lubić taki klimat, by czerpać to co najlepsze z Ostatniego seansu filmowego. Pomimo wielu smutnych i niekiedy dołujących fragmentów, ja odnalazłem się tu doskonale. Może to przez nostalgię za starymi miejscami, adresami, które chciałbym odwiedzić na weekend, ale nie na dłużej. Może to przez słowa McMurtry’ego pisane z lekkością, ale niosące ze sobą mocny emocjonalny ładunek.
Dla mnie Ostatni seans filmowy to literatura wielka i uniwersalna. To obraz młodości, która umyka z ogromną prędkością. To w końcu młodzi ludzie, którzy się boją, są niepewni, ale jednak ciekawi jutra i nowych możliwości. Tak bardzo chcą coś przeżyć, że nierzadko wybierają źle i nierozsądnie, ale takie są prawa tego głupiego wieku.