Grupka młodych ludzi na dźwięki przelatujących samolotów zadziera głowy w kierunku zachmurzonego nieba. To bombowce NATO i chociaż piloci na cywilne cele nie mają rozkazu zrzucać bomb, to przecież bywa różnie. Tym razem na wietrze łopocze tysiące ulotek. Agitki sił sprzymierzonych informują w prostych słowach, że arsenału demokracji starczy na lata walk. Nie wiem jakie nastroje miały wzbudzić zrzucane notki, ale podejrzewam, że reżyser Ognjen Glavonic przedstawił te autentyczne, czyli obojętność. Ludzie wracają do swoich zajęć, czyli do robienia niczego, a raczej udawania i prób egzystowania w smaganej wojenną zawieruchą Serbii.
Ładunek to film rozliczeniowy i kolejny przykład obrazu twórcy, który chciałby porozmawiać o historii własnego kraju. Ognjen Glavonic, debiutant urodził się w 1985 roku w Pancevie w Serbii, rzut kamieniem od Belgradu. Wydarzenia w filmie rozgrywają się w roku 1999 w trakcie operacji lotniczej Allied Force. To tylko tło, bo istotą filmu jest konflikt, który trwa na Bałkanach od początku lat 90. i ilustracja spustoszenia jakie konflikt poczynił w ludzkiej empatii.
Tytułowy ładunek ma do przewiezienia Vlada (Leon Lučev). Nie jest to jego pierwszy kurs i chyba nie ostatni. Ma odebrać ciężarówkę ze wskazanego miejsca i przewieźć ją z Kosowa w okolice Belgradu. Nie może zadawać pytań, otwierać ładunku, nawet zaglądać. Ta ciężarówka nigdy nie zostanie otwarta na oczach widzów, nigdy też nie zajrzy do niej Vlada. Ładunek to nie jest bowiem film o zaspokojeniu ciekawości, a o tym, żeby nie myśleć o zawartości ładunku, z którego Vlad zaczyna zdawać sobie sprawę.
Ognjen Glavonic przedstawił wojnę, jednak nie na froncie zbrojnych działań, a na twarzach społeczności, która jest zrezygnowana, nie ma celu, wykonuje czynności, które zapamiętała z czasów pokoju, chociaż nie jest w stanie włożyć w to serca, a przecież niektóre z nich powinny należeć do najbardziej radosnych chwil w życiu jak wesele, narodziny, pierwsze zakochanie.