A może tak przestać faszerować się lekami, skończyć z tymi wizytami u terapeuty i cotygodniowym zwierzaniem się ze swoich uczuć? Może nie trzeba udawać i być może warto być sobą? Może dopiero wtedy poczuję się lepiej? Arthur Fleck nie myśli o takich rzeczach, ale to się po prostu dzieje. To zresztą jedna z fal krytyki dotyczącej filmu o Jokerze, przemocy tam zawartej i uldze jaką przemoc dostarcza. Najnowszy film Todda Phillipsa, który swoją reżyserską drogę naznaczył lepszymi i gorszymi komediami, opowiedział w Jokerze o człowieku, który bardzo chciał rozśmieszać ludzi, ale tak naprawdę to chciał być po prostu zauważony.
Przeszkadzało mu w spełnianiu marzeń wszystko, od sytuacji materialnej po chorobę, czyli niekontrolowane ataki upiornego śmiechu. Jego życie to brudno szare ulice Gotham, małe mieszkanko, które dzieli z matką, licha praca, w której wynajmuje się jako klaun. Twórcy filmu od początku kreślą charakter postaci i obraz choroby, która trawi zarówno jego, jak i bliższe i dalsze otoczenie, czyli miasto Gotham. „Sytuacja jest napięta”, słyszymy. Ludzie są coraz bardziej nerwowi, statystki przestępstw rosną, zwykli obywatele z trudem wiążący koniec z końcem mają dosyć rekinów finansjery, którzy za nic mają sobie tych ciężko pracujących z biednych dzielnic. Choroba, która trawi miasto, tak samo trawi umysł Arthura. Rozwija się, a twórcy postarali się, byśmy mogli te objawy obserwować i coraz bardziej się nimi niepokoić.
Joker ze swoim obrazem samotnika z silnymi stanami depresyjnymi wpisuje się mocno we współczesność i w realne problemy dotyczące ludzkiej kondycji. Nie ma więc tu nic do rzeczy akcja rozgrywająca się na początku lat 80., chociaż przez to obraz należy umieścić obok kina kontestacji i ujęcia samotnego wilka na ulicach Nowego Jorku w osobie Travisa Bickle’a z Taksówkarza. Już od pierwszych zapowiedzi nie ulegało wątpliwości, że film Martina Scorsese będzie mieć wiele wspólnego z Jokerem. Nierzadko miałem wrażenie, że Travis i Arthur przemierzają te same ulice, wpatrzeni pod nogi, z dala od ludzi, sam na sam ze sobą i lustrem. Z tej perspektywy nic się w tym obszarze nie zmieniło, nawet jeżeli Joker jest kinem rozrywkowym, jest też obrazem zaangażowanym, bo pokazuje społeczeństwo nieczułe na problem jednostki. Arthur bowiem to osoba, która wymaga ciągłej opieki, uwagi i leczenia. Nie można ot tak zamknąć programu, odciąć dotacji i zwolnić ludzi odpowiedzialnych za takie przypadki, a ludzi chorych pozostawić samym sobie. Krytyka systemu jest tu aż nadto widoczna. To jedna strona medalu, drugą odsłania sam Joker, szaleniec i osoba niezrównoważona, który pyta retorycznie czy ludzie posłuchaliby takiego klauna? Tak, czasem niestety słuchają.
Nie myślałem zbyt długo nad oceną, a mimo to jestem przekonany, że wystawiłem ją sprawiedliwie. Nie tylko ze względu na zaangażowany temat, który bardzo sobie cenię, trafną ilustrację i spostrzeżenia natury socjologicznej, zdjęcia. Jako film o takiej wymowie, wciąż traktuje poważnie fanów komiksów (ale i twórców poprzednich wersji), sprzedaje historię ultra groźnego antagonisty, który wypełnia swoją osobą cały film, a jednocześnie z szacunkiem odnosi się do genezy narodzin bohatera.
Pisząc o Jokerze jako postaci nie sposób pominąć odtwórcy głównej roli, Joaquina Phoenixa. Mam wrażenie, że aktor przebył długą drogę do tego wcielenia. Nie napiszę, że jego Joker jest lepszy od tego wykreowanego przez Heatha Ledgera, czy wcześniejszych. Jest inny. W większości filmów Joker już był Jokerem, złoczyńcą, z którym nie można pertraktować. W ujęciu Phoenixa mogłem zaobserwować jak się nim staje, jak wyciąga ręce do społeczeństwa, jak próbuje i walczy, ale w końcu się poddaje, bo wszyscy mają w dupie klauna. Nieco śmiesznego i pociesznego, z którego można się nabijać i odtwarzać w kółko filmiki z żenującymi występami, jak z tymi wszystkimi biedakami szukającymi aplauzu z kolejnych talent show z premedytacją wystawianych na pośmiewisko. Tak było z Jokerem, do czasu aż przestał się śmiać.