Willie Parker (Terence Stamp) był wśród londyńskich recydywistów nie byle kim. Razem z innymi chłopakami spod ciemnej gwiazdy trząsł półświatkiem, dokonywał zbrojnych napadów, zastraszał ludzi, rabował banki. Ale dostał szansę i wsypał wszystkich. Całą ferajnę. Na ławie oskarżonych bez zająknienia, ze spokojnym wzrokiem wlepionym w byłych przyjaciół opowiadał ze szczegółami o niecnych występkach grupy przestępczej. Tak jak napisałem, dostał szansę. Rząd zapewnił mu nowy start.
Teraz, po 10 latach mieszkania na hiszpańskiej dalekiej prowincji, Willie nauczył się życia na nowo. Dużo czyta, mieszka w urokliwej hacjendzie, odnalazł się w lokalnej społeczności. Z takimi widokami i klimatem to nic trudnego. Ale mafia nie zapomina, nawet po tych 10 latach. Do drzwi Williego w końcu zapukali doświadczony Braddock (John Hurt), legenda w branży pracujących na zlecenie zabójców i młody pistolet, wyrywny, nieokrzesany, przyuczający się do zawodu Myron (Tim Roth). Dwójce bandziorów idzie bardzo szybko z pojmaniem Williego, ale przed nimi długa podróż do Paryża, gdzie ma być wykonany wyrok.
Nie będę szczędził zachwytów nad tym niecodziennym filmowym obrazem, którego scenariusz i konstrukcja wymyka się próbom znalezienia podobieństw z innymi produkcjami z tego gatunku. Już pierwsze sceny i wprowadzająca nas w historię gitara Erica Claptona zapowiada dzieło nietuzinkowe (muzyczny wstęp Clapton nagrał razem z Rogerem Watersem. Autorem muzyki do filmu był hiszpański gitarzysta flamenco Paco de Lucia). Wprawdzie neo-noirowy sznyt wydaje się z pozoru znajomy, bo przecież mafijni killerzy na tropie kapusia to nic nowego, ale to tylko pozory, które są wypalane przez niedające się poskromić andaluzyjskie słońce. Natomiast pustynne tła podkreślają tylko wyobcowanie bohaterów i wystawiają ich na widok, w związku z tym (znowu pozornie) obdzierają z tajemnicy. Wydawać by się mogło, że nie mogą, jak to zwykle bywało w kinie noir, ukryć swoich grzechów w cieniach wysokich budynków.
Wykonać wyrok to wyjątkowa hybryda filmu z fabułą wyciągniętą z londyńskiego kryminału i wciśniętą w słoneczne kino drogi, bynajmniej nie o optymistycznym wydźwięku. Za niecodziennym podejściem do tematu z pewnością stoi sama postać reżysera. Stephen Frears i jego powinowactwo ze światem telewizji i sztukami teatralnymi, które dla telewizji reżyserował (w tym kilka z Peterem Princem, scenarzystą filmu Wykonać wyrok), zaowocowało szczególnym podejściem do budowania rysów charakterologicznych bohaterów, bardzo wyrazistych i indywidualnych na tle reszty pojawiających się w filmie postaci. Zarówno John Hurt, Terence Stamp, jak i debiutujący w kinowej produkcji Tim Roth (ciągnie tutaj trochę swoją postacią nieposkromionego Trevora z telewizyjnego debiutu Made in Britain) oraz występująca w swoim pierwszym anglojęzycznym filmie Laura del Sol (która gra dziewczynę uwikłaną w całą sprawę, na pierwszy rzut oka zupełnie przypadkowo) dali popisowe kreacje dające się zapamiętać na długo po seansie. Samochód i podróż to nieustająca rozgrywka pomiędzy małomównym Braddockiem, krewkim i rwącym się do czynu Mauricem (chciałby przeprowadzić egzekucję tu i teraz), ponętną hiszpańską dziewczyną a wyciszonym, zdającym się być przygotowanym na swój los Willimem.
Ale najbardziej wyjątkowa jest sama reżyseria i pomysł na budowanie fabuły. Otóż ilekroć wydaje nam się, że Stephen Frears wchodzi w utartą ścieżkę, zaraz ląduje na nieznanym nam polu. Tak jest z postacią Maggie, która pojawia się znienacka, a ma znaczący wpływ na całą akcję. Nawet gdy ostatecznie wydawało mi się, że zrozumiałem intencje reżysera i miałem wrażenie, że tematem przewodnim filmu jest godzenie się ze śmiercią, to i wtedy Stephen Frears ze mnie zakpił.
To nietuzinkowy i bardzo intrygujący film. Niech ostatnim zdaniem, które powinno Was skłonić do seansu będzie fakt, że w projekt niezwykle entuzjastycznie zaangażował się producent Jeremy Thomas, który był niezwykle zadowolony z efektu (i odbioru wśród widzów i krytyków). Tak bardzo spodobał mu się wyprodukowany przez siebie film, że 15 lat później, w roku 2000 powrócił do podobnego tematu z filmem (ponownie niezwykle udanym) Sexy Beast z Rayem Winstonem.
Patryk Karwowski