Czas polowania podejmuje temat znany i ogólnie lubiany wśród koneserów kina gatunku. Filmy o polowaniach na ludzi, bo o nich mowa, pojawiają się na eksploatacyjnej kinematograficznej mapie świata w miarę regularnie, ich historia jest długa, tytuły zaś z reguły udane. Zaczynając więc od kultowego Polowania na indyki (choć pomysły sięgają dalej, nawet do lat 30. vide Hrabia Zarow z 1932 roku) przez kolejne tytuły (Uciekinier, Nieuchwytny cel, Battle Royale, Gra o przeżycie i wiele, wiele innych) docieramy do 2017 roku i opisywanego debiutu reżyserskiego duetu Louie Gibson (syn Mela) i Joe Dietsch.
Dwóch kolegów filmowców zrealizowało swój pierwszy pełnometrażowy film. Chwali się to, że uderzyli w duchu eksploatacji, szkoda, że od strony realizacyjnej wyszło niemrawo, a od strony scenariusza – wtórnie. Nie narzekam jednak, bo Czas polowania spełnia swoje zadanie, przynajmniej częściowo.
Głównym bohaterem jest alkoholik, który już wielokrotnie był na skraju życiowej przepaści. Wyrusza w ostatnią podróż do Meksyku. To weteran wojskowy, zdolny do walki wtedy, kiedy ma pod ręką gorzałę, albo cokolwiek co potrafi dać po głowie. Wnet przypomina się Pijany mistrz, klasyk z Jackie Chanem i tytułowy bohater, który jest bezbronny, gdy odstawi wino. Po drodze trafia do zapadłej mieściny, akurat, gdy mają być organizowane rokroczne, tytułowe happy hunting. Razem z kilkoma wyrzutkami i przypadkowymi osobami staje na arenie, tutaj pustyni, a lokalna społeczność integrując się celebruje z należytą pokorą dzień, na który czekała cały rok. Rozpoczyna się polowanie.
Swego czasu, gdy na polski rynek z przytupem wkroczyła platforma Showmax, jednym z ich flagowych produktów był tytuł Blood Drive zrealizowany na grindhousowa modłę serial o wyścigach śmierci. W ciągu trwania kolejnych odcinków mogliśmy przy mało rezolutnym scenariuszu zobaczyć wszystko to, czym epatowało niegdysiejsze kino taniej eksploatacji. Czas polowania jest do Blood Drive bardzo podobny. Z niezłymi ujęciami i całymi scenami (również tymi brutalnymi), z efektami z jednej strony zaskakująco dobrymi, ale niekiedy bijącymi po oczach słabo przygotowanym CGI. To samo tyczy się menażerii, a pośród wszystkich polujących ciężko wskazać występ, który się wybija. Lepiej jest od strony głównego bohatera, bo aktor Martin Dingle Wall wypadł bardzo przekonująco i charyzmatycznie w roli zdegenerowanego menela. Jakiekolwiek próby przemycenia treści stanowiących krytykę rządu USA jakoś do mnie nie trafiają, bo i sytuacja na granicy z Meksykiem i problemy związane z łatwym dostępem do broni to w tym przypadku tylko pusty krajobraz bez szansy na komentarz. Nawet jeżeli całość wypadła średnio, panom reżyserom chwali się, że przystąpili do działania z własnym skryptem, wspólnie go zmontowali, a Joe Dietsch pełnił również funkcję operatora zdjęciowego. Mogli nakręcić wszystko, a wybrali opowieść o uzależnionym byłym żołnierzu, który raz jeszcze musi się sprawdzić w walce.
Czas trwania: 91 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Joe Dietsch, Louie Gibson
Scenariusz: Joe Dietsch, Louie Gibson
Obsada: Martin Dingle Wall, Ken Lally, Kenny Wormald
Zdjęcia: Joe Dietsch
Muzyka: Rhyan D’Errico, Simon H. Jay