Jeżeli miłość od pierwszego wejrzenia rzeczywiście istnieje, to Charley Partanna (Jack Nicholson) jest najlepszym tego dowodem. Irene Walker (Kathleen Turner), Polkę z pochodzenia, Charley dojrzał na bankiecie. Nie odpuścił, wyśledził, wyznał miłość. W niedługim czasie pojął ją za małżonkę. On, ustawiony w przestępczym świecie gangster, ona, wytrawny gracz w kryminalnym półświatku, zabójczyni, która pracuje za duże kontrakty. Na drodze do pełnego szczęścia stoi rodzina Prizzich, najbliżsi Charley’a, którym Irene zaszła za skórę…
Ilekroć John Huston starał się ubrać swój film w humor, zabawny ton, wychodziło mu to, moim zdaniem, co najwyżej średnio. Będę więc obstawał przy tym, że dopiero pod koniec filmowej kariery, przy okazji omawianego Honoru Prizzich udało się Hustonowi pożenić jakże trudny gatunek – komedię z kryminałem. „Udało” się, bo po prawdzie do tej pory nigdy nie trafił w moje poczucie humoru, a prób miał przecież kilka. Wystarczy przypomnieć Pobij diabła lub chociażby Zbereźnika, by zrozumieć jaki dowcip preferował Huston.
John Huston, reżyser, który często sięgał po literaturę i to z reguły tą wysokogatunkową i tym razem miał doskonały materiał literacki. Swoją powieść na scenariusz filmowy zaadaptował sam autor Richard Condon (z całej sagi o Prizzich została zekranizowana tylko pierwsza część). Trzeba przyznać, że John Huston jako reżyser zaskoczył mnie tutaj pod każdym względem. Przede wszystkim dobijając do 80. lat Huston przedstawił się jako niezwykle wprawny obserwator ludzkiej natury, młody sercem i duchem. Pracując nad scenopisem traktującym o mafii z Brooklynu miał doskonały surowiec do stworzenia historii o miłości i namiętności, zdradzie, pieniądzach i pokracznie rozumianym słowie honor. Jednak kwintesencją tej przebojowej historii jest aktorski duet, który stworzył na ekranie niezwykłą chemię, mowa oczywiście o Jacku Nicholsonie i Kathleen Turner. Obie postaci (Charley i Irene) są niezwykle barwne, w ten sam barwny sposób przeniesione na duży ekran i zagrane przez znakomitych aktorów. Za Charleyem przemawia jeszcze cała, autentycznie zabawna wymowa filmu, która w zestawieniu z kontrastującymi cechami bohatera (twardy gangster trafiony przez strzałę kupidyna jest co najmniej rozbrajający) tylko zyskuje.
Takie filmy wymienia się przy okazji największych przegranych na gali rozdania Oscarów. Na osiem nominacji, statuetkę zgarnęła Anjelica Huston za drugoplanową rolę. Lepiej poszło Hustonowi podczas ceremonii rozdania Złotych Globów. Tam na sześć nominacji, Honor Prizzich wyczytywany był cztery razy, również w kategorii najlepsza komedia lub musical. Nagrody nagrodami, ale przy okazji filmów Hustona nie raz okazywało się (w moim przypadku), że za wyróżnieniem przyznanym przez szanowne grono jury nie szło za wiele od strony kinowej rozrywki. Teraz zagrało wszystko, od doskonałego tempa, przez cięte dialogi i fenomenalnego Nicholsona, który bawi się swoją postacią, kreuje go jako niepewnego, zakłopotanego, ale jednak szanowanego w rodzinie mafijnej.
Prawdziwą przyjemnością jest więc zobaczyć jeden z ostatnich filmów mistrza w takim stylu, z wyrafinowanym humorem, świetnie zrealizowanego i pomysłowego (jak kompozycje muzyczne Giacomo Pucciniego i Gioachino Rossiniego zaaranżowane przez Alexa Northa).
Czas trwania: 130 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: John Huston
Scenariusz: Richard Condon (powieść), Janet Roach
Obsada: Jack Nicholson, Kathleen Turner, Robert Loggia, John Randolph, William Hickey, Anjelica Huston
Zdjęcia: Andrzej Bartkowiak
Muzyka: Alex North