Młody, ale obiecujący adwokat Kevin Taylor zostaje zauważony. Dzięki popisowej obronie nauczycielki, która była oskarżona o molestowanie uczennicy, Kevinem zainteresowała się kancelaria Johna Miltona z Nowego Jorku. Dla Kevina przeprowadzka oznaczałaby koniec pewnego życia, które w gruncie rzeczy i tak zaczęło mu ciążyć. Z przedmieściami i prowincjonalizmem obecnego miejsca pracy wiązało się wszystko, czego Kevin nie był w stanie przeskoczyć. Chciał przecież więcej, a reakcja przełożonych po obronie nauczycielki udowodniła tylko to, o czym Kevin tak naprawdę wiedział od dawna. Zaściankowość obecnej kancelarii, staroświecki styl i łańcuch na jego szyi, wszystko to ograniczało go tak bardzo, że postanowił zabrać żonę i rzucić się na nowe, nieznane dotąd wody. To świat poważnych przestępstw, prawdziwych kanalii i dużych pieniędzy.
Adwokata diabła Andrew Neidermana czyta się tak, jakby to film (po komercyjnym sukcesie) został zaadaptowany do formy powieściowej. Neiderman uprawia styl prosty, pozbawiony magnetyzmu, nie łapie słowem. W końcu nie powoduje, że zatrzymujemy się na jakimś zdaniu, by poruszeni nim przeczytać je ponownie. To literatura z gatunku popularnej, która z powodzeniem mogłaby stać obok kolejnych wydań Harlequinów. Razi też niekonsekwencja przy podjętym temacie i kilka błędów logicznych. Wprawdzie ową niekonsekwencję można by zrzucić na karb wieloznaczności, ale mi osobiście nie pasowało mieszanie mitologii greckiej z chrześcijaństwem. Do tego cała intryga jest dość prosta (i wtórna), bo mamy adwokata, który ulega pokusie. Jawi się przed nim nieograniczona władza, porzuca życie na prowincji i wkracza w świat pełen przepychu, pięknych kobiet, bogactwa i perspektyw. Neiderman wprawdzie zadaje pytania, ale i one nie są nowe. Czy adwokat może „odciąć się” absolutnie od moralności, etyki i bronić zwyrodnialca do upadłego? John Milton, nowy pracodawca Kevina radzi, by postępował jak lekarz, który nie pyta o grzechy, narodowość, przekonania, nie patrzy na człowieka przez pryzmat jego przewinień, ale leczy, ratuje życie. Tak jak adwokaci. Ale Kevin się łamie i próbuje walczyć z pierwiastkiem zła, które w nim zasiano (a może po prostu wydobyto?).
Adwokat diabła rozczarowuje jako proza, tak samo jak po latach rozczarowuje film. Widocznie ze swoją perspektywą nastolatka dałem się omamić podobnie jak filmowy bohater grany przez Keanu Reevesa. Nie zgadzam się również ze słowami zawartymi w posłowie autorstwa Wiesława Kota, jakoby reżyser Taylor Hackford nie sprostał zadaniu, bo książka oferowała o wiele więcej. Gdy patrzę teraz na filmowy tytuł i powieść Neidermana stwierdzam, że w obu przypadkach nie oferują widzowi i czytelnikowi zbyt wiele. Film wygrywa, bo jest atrakcyjnie opakowany, ale przedstawia też najbardziej pospolity mainstream, figurę diabła natomiast sprzedaje w nad wyraz łatwy sposób. Bez niedomówień.
Nie polubiłem się więc z książką i wracając raz jeszcze do posłowia, to jest ono chyba najlepszym z całego wydania, a jego autor dwoi się i troi, by powieść bronić i przedstawić ją w lepszym, niż na to zasługuje, świetle. Trzeba oddać, że zarysowanie kontekstu i wyjaśnienie kilku kwestii, nawet jeżeli są to wnioski oczywiste, potrafi trochę uszlachetnić tekst amerykańskiego pisarza.
Autor: Andrew Neiderman
Tłumaczenie: Machała Maciej
Ilość stron: 336
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 140×205 mm