Spider-Man: Daleko od domu Jona Wattsa to zarazem ostatni film 3. fazy MCU, jak i pierwszy obraz marvelowskiego uniwersum osadzony w realiach post-Avengerowskich. Wbrew szumnym zapowiedziom, najnowsza opowieść o przygodach „człowieka-pająka” nie jest żadną rewolucją w superbohaterskim kinie lecz bardzo przyjemną wakacyjną rozrywką z społecznym zacięciem oraz czytelnymi aluzjami do obecnej sytuacji społecznej i politycznej.
Europejskie wakacje
Po każdej wielkiej wojnie przychodzi czas żałoby. Choć ostatecznie udało się powstrzymać międzygalaktycznego ludobójcę, Thanosa i przywrócić do życia większość jego ofiar, to nie obyło się bez strat. Świat żegna Tony’ego Starka / Iron Mana piosenką I will always love you. Ludzkość straciła charyzmatycznego obrońcę, a młody Peter Parker (Tom Holland) przyjaciela i mentora. To definitywny koniec pierwszego pokolenia Avengersów i czas by misje ratowania świata wzięło na siebie kolejne pokolenie. Nawet jeśli uważa, że nie jest na to jeszcze gotowe. Peter Parker / Spider-Man czuje, że brzemię oczekiwań zaczyna go przytłaczać. W końcu – czy jako szesnastolatek z Queens może mierzyć się legendą Iron Mana? Bohater marzy o zwykłym życiu oraz o tym, by w końcu zebrać w sobie odwagę i powiedzieć swojej szkolnej koleżance MJ (Zendaya Maree Stoermer Coleman) o skrywanych do niej uczuciach. Wylatując do Europy ze szkolną wycieczką z premedytacją nie zabiera ze sobą stroju Spider-Mana. Jednak wkrótce przekona się, że superbohaterowie nie mają wakacji. Najważniejsze miasta Europy stają się celem ataku nowego nieznanego dotąd ludzkości zagrożenia – niszczycielskich stworzeń zwanych Elementals („Żywiołaki”). Chcąc nie chcąc bohater będzie musiał stanąć z nimi do walki, w której towarzyszyć mu będą: znany dobrze fanom serii Nick Fury (Samuel L. Jackson) oraz tajemniczy Mysterio (Jake Gyllenhaal).
Working class superhero
Jon Watts już w poprzednim filmie o przygodach człowieka-pająka pokazał, że kręcąc superbohaterski blockbuster przykłada równą uwagę zarówno do strony czysto rozrywkowej swojej opowieści jak i do społecznego komentarza, który za sobą niesie.
Spider-Man: Homecoming sprzed dwóch lat był opowieścią o silnie podkreślonym wątku klasowym. Bohater upominał się w nim o tych, o których często kino spuerbohaterskie zapomina – zwykłych, ciężko pracujących ludzi. To pewien paradoks, ale członkowie klasy społecznej, której w początkach swojej genezy superbohaterowie byli przecież rzecznikami, często w filmowych opowieściach o „ludziach ze stali” służyli jedynie jako przymusowi statyści dla międzygalaktycznych pojedynków „nadludzi”. Ostatecznie to jednak zwykli ludzie, o których historia i popkultura nie pamięta, muszą posprzątać po następnej „apokalipsie” urządzonej przez kolejną „wojnę bohaterów”. Peter Parker w Spider-Man: Homecoming walcząc o przyziemne sprawy zwykłych ludzi był prawdziwym working class superhero. Nieoczywisty antagonista z tamtego filmu, Adrian Toomes / Vulture, który „na ciemną stronę mocy” przeszedł głównie dlatego, że stracił wcześniejsze zajęcie, a jedyna rekrutacja w okolicy prowadzona była na złoczyńcę, świetnie dopełniał wizję Watssa. Twórca pokazywał, że w płynnej nowoczesności wszelkie tożsamości mają charakter w dużej mierze umowny, wynikający często z przypadku lub ekonomicznej konieczności. Słowem, są jak maski, które czasem od zbyt długiego noszenia przyrastają do twarzy. Spider-Man: Homecoming można było również odczytać jako przebraną w kostium kina superbohaterskiego krytykę technokratycznego modelu kapitalizmu, w którym coraz większe rzesze ludzi czują się statystami, a nie uczestnikami życia społecznego. Społeczna frustracja wynikająca z przeświadczenia, że gdzieś nad naszymi głowami wielcy tego świata toczą swoje globalne gry, za które ostateczny rachunek przyjdzie zapłacić zwykłym ludziom – czy coś nam to przypomina?
Wirtualny fałsz
W Spider-Man: Daleko od domu Watts opowiada nam dwie historie. Pierwsza jest przestrogą przed fałszem szeroko rozumianej wirtualnej rzeczywistości. Obecność tej tematyki czyni najnowszą produkcję MCU dziełem zdecydowanie najbardziej autotematycznym, zadającym pytania o granice wiary w to, co wykreowane. Czy stworzony przez nowoczesne technologie i specjalistów od wirtualnych iluzji świat, to ciągle tylko rozrywka, czy może już coś więcej? Co warto podkreślić, stawiane przez twórców najnowszego Spider-Mana pytania o manipulatywny charakter wirtualnej rzeczywistości sięgają dalej, niż jedynie namysł nad statusem kulturowym uniwersum Marvela. Czy przy pomocy nowoczesnych technologii można manipulować ludźmi? Bardzo znamiennym wydaje się być fakt, że jednym z czarnych charakterów twórcy czynią… niespełnionego artystę. Czy sytuacja, w której świat wykreowany coraz trudniej odróżnić od rzeczywistości, nie staje się dla naszych mechanizmów poznania niebezpieczna? To ostatnie pytanie zdaje się szczególnie ważne w kontekście toczącej się na świecie debaty o tzw „fake newsach”, czy, jak to określiła kiedyś doradczyni prezydenta USA Donalda Trumpa, Kellyanne Conway, „alternatywnych faktach”. Czy, jeżeli ludzie głosując podejmują decyzję w oparciu o fałszywe dane prezentowane w sieci oraz mediach społecznościowych, to możemy ciągle mówić o w pełni demokratycznych procedurach? A jeśli nie to czy np. referendum w sprawie obecności Wielkiej Brytanii w UE nie należałoby powtórzyć? Jak widać, wiele jest tych „czy”. „Ludzie uwierzą we wszystko” – głosi swoje credo jedna z postaci filmu. Watts wraz ze scenarzystami, Chrisem McKenna i Erikiem Sommersem, próbują nam mówić, że w dobie post prawdy, na której wiele podejrzanych postaci chce budować swój (różnego rodzaju) kapitał, naiwna wiara we wszystko co czytamy powinna ustąpić miejsca zdrowemu krytycyzmowi. Słowem lepiej weryfikować informacje, niż ślepo w nie wierzyć.
Zmiana pokoleniowa
Spider-Man: Daleko od domu ma jednak jeszcze jeden ważny wymiar. Najnowsza odsłona marvelowskiego cyklu adresowana jest przede wszystkim do rówieśników „człowieka pająka” i jest to opowieść o dojrzewaniu pokolenia do wzięcia odpowiedzialności za świat oraz o konieczności zmiany pokoleniowej. W jednej ze scen Peter Parker, wyraźnie przytłoczony oczekiwaniami względem siebie, postanawia oddać odziedziczone po Starku, naszpikowane nowoczesnymi technologiami okulary w starsze i bardziej doświadczone ręce. Decyzja ta, która z pozoru wydaje się racjonalna i świadcząca o „odpowiedzialności” młodego człowieka, okazuje się jednak mieć negatywne konsekwencje. Jest w tym wątku pewna pokoleniowa mądrość. Choć Parker może liczyć na wiedzę i doświadczenie starszych: Nicka Furyego, czy Happy Hogana, to po odejściu pierwszego pokolenia Avengersów teraz jego pokolenie musi wziąć odpowiedzialność za Ziemię i z tej odpowiedzialności nikt ich zwolnić nie może. „Nie będzie łatwo, ale sobie poradzicie” zdają się mówić młodym widzom twórcy. W końcu poznawanie własnych słabości to nic złego – to jedynie znak, że człowiek dojrzewa.
Bez rewolucji
Choć zapowiadano rewolucje, to jednak w przypadku Spider-Man: Daleko od domu trudno o niej mówić. MCU stawia na filmy w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobne, dlatego, jak ktoś do tej pory nie polubił marvelowskiego serialu, to i tym razem raczej się do niego nie przekona. Mamy więc typowe dla serii wywarzanie proporcji humoru, grozy oraz wzruszeń. Nie mogło również zabraknąć widowiskowych scen akcji, które również stanowią swoisty znak firmowy całej serii. Wszystko jest na swoim miejscu – tak jak Marvel i Disney przykazali. Ogromnym plusem filmu są świetne występy młodych aktorów oraz to, w jak umiejętny sposób reżyser kreśli relacje między nimi. Tom Holland to w dalszym ciągu najlepszy filmowy Spider-Man jakiego mieliśmy okazję oglądać na srebrnym ekranie. Aktor łączy w sobie najlepsze cechy swoich poprzedników: nonszalancję i zawadiacki wdzięk Andrew Garfielda z filmów Marca Webba oraz skrywane za nieśmiałością: empatię i wrażliwość Tobey’ego Maguire’a z trylogii Sama Raimiego. Bardzo wiarygodnie przedstawiona jest też relacja bohatera z MJ. Zamiast naszpikowania przesadnym melodramatyzmem, który był bolączką poprzednich filmowych wersji przygód „człowieka-pajaka”, mamy relacje nakreśloną dużo bardziej subtelnie. Jest w niej naturalność, nastoletnia niezręczność, czy skrępowanie typowe dla pierwszych poważniejszy relacji, ale także (co nie jest normą w tego typu produkcjach) świadomość podmiotowości obu stron tej relacji. Wszystko to zagrane bez ani jednej fałszywej nuty. Nieźle wypada relacja Parkera z szkolnym przyjacielem, Nedem (Jacob Batalon), choć jego postać miejscami wydaje mi się za bardzo przerysowana. Średnio wypada natomiast Samuel L. Jackson, który powoli zaczyna grać swoją postać na autopilocie.
Ogromny sukces filmu Wattsa (film w 2 tygodnie poza samym USA zarobił już 572,5 mln., co jest rekordem wśród wszystkich filmów o Spider-Manie) pokazuje, że mimo 23 filmów na koncie filmowa machina Marvela ciągle jest bardzo dobrze naoliwiona. Niemniej chciałbym, by twórcy w przyszłości pozwolili sobie na większe artystyczne eksperymenty. Choć takie wyjście z bezpiecznej strefy komfortu wiązałoby się z pewnym ryzykiem, to jak pokazały „Batmany” Christophera Nolana, czy „Bondy” z Danielem Craigem, z pozoru bardzo ryzykowne eksperymenty mogą przynieść zaskakująco dobre rezultaty.
Oczywiście zawsze ktoś może narzekać, że nowy Spider-Man jest może inaczej doprawionm, ale dalej ciągle tym samym odgrzewanym kotletem od Marvela, albo, że przedstawione w filmie procesy społeczne są w rzeczywistości dużo bardziej skomplikowane. Zgoda, Watts nie jest Kenem Loachalem, a Spider-Man: Daleko od domu nie redefiniuje gatunku, jak swego czasu zrobiła to trylogia Mrocznego Rycerza. Niemniej jako letnia kinowa rozrywką z ambicjami sprawdza się znakomicie. W tą pajęcza sieć warto dać się złapać.
Marek Nowak
https://www.youtube.com/watch?v=LMniIECw76o
Czas trwania: 129 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Jon Watts
Scenariusz: Chris McKenna, Erik Sommers
Obsada: Tom Holland, Samuel L. Jackson, Jake Gyllenhaal, Marisa Tomei, Jon Favreau
Zdjęcia: Matthew J. Lloyd
Muzyka: Michael Giacchino