Doktor Norman Boyle (Paolo Malco) wraz z żoną (Catriona MacColl) i uroczym synkiem przeprowadzają się z Nowego Jorku do rezydencji pod Bostonem. To tytułowy dom przy cmentarzu, a decyzja o przeprowadzce spowodowana jest naukowymi pobudkami. Otóż Norman Boyle chciałby kontynuować badania po poprzednim lokatorze, koledze po fachu, doktorze Petersonie. Dom roztacza niewątpliwie złą aurę, bo Peterson popełnił w nim samobójstwo. Nie odstrasza to nowych domowników, pomimo tego że niebieskooki cherubinek państwa Boyle dostaje jasne sygnały od tajemniczej dziewczynki, by nie zbliżać się do posiadłości. Zagadka zdaje się tkwić nie tylko w cmentarzu, ale przede wszystkim w piwnicy, a mroczna historia związana jest z pierwszym właścicielem, doktorem Fredusteinem.
Całe to wspomniane naukowe towarzystwo ze swoimi tytułami, doktoratami i godzinami spędzonymi nad opasłymi książkami wymięka przy okropnościach serwowanych przez reżysera Lucio Fulciego. Wydaje się, że złapanie za ogon kilku tematycznych szlagierów (Frankenstein, ghost story, trochę gotyku) może narobić niezłego bałaganu w fabule. Jednak Fulci zgrabnie wykorzystuje podgatunki nigdy nie zapominając o sercu swojej historii, czyli rodzinie poddanej opresyjnym wydarzeniom. Dla mnie Dom przy cmentarzu to przede wszystkim atmosfera ciągłego zagrożenia, a nastrój wykreowany przez Włocha to połączenie koszmarnego krwawego snu, który w zestawieniu z najczęściej pojawiającym się na ekranie blondaskiem stanowi epicentrum omawianego horroru. W słowniku Fulciego nie ma bowiem słowa „oszczędź”, a jako widzowie życzylibyśmy sobie, by całość rzeczywiście była zanurzona w poetyce snu, niż autentycznym koszmarem domowników. Za senną marą przemawia tu wiele elementów włącznie z alogicznymi posunięciami bohaterów, ale nawet i one stanowią o pewnym uroku wpisującym się w stylistykę.
To, co stanowi o wyjątkowym nastroju Domu przy cmentarzu, to nie tylko historia, ale głownie styl Fulciego oparty na powolnym prowadzeniu kamery (między innymi), która w sposób niemal dokumentalny łapie w obiektyw wszystkie pieczołowicie przygotowane scenerie, nierzadko wypchane rekwizytami gore. Chociaż sama tajemnica rozwiązana jest dość szybko, u Lucio „Nie ma zmiłuj” Fulciego ostrze musi dosięgnąć niejednej ofiary. Krwawe sceny przygotowane są tak, że należy się im tylko największe uznanie. Potrójne podrzynanie gardła prowadzące do dekapitacji, nietoperz wgryzając się w dłoń, a na dzień dobry przebijanie głowy ostrzem, czy w końcu jedna z sekwencji, w której operator (stały współpracownik Fulciego, Sergio Salvati) robi najazdy na piwniczne pomieszczenie upchane kończynami i fragmentami ciał niczym w dobrze zaopatrzonym sklepie mięsnym. Te wszystkie sceny potrafią i dzisiaj, a może przede wszystkim dzisiaj, zrobić niemałe wrażenie. Nie trzeba dodawać, że ich przygotowanie wymagało nielichych umiejętności, ale jest to podpis ojca chrzestnego gore, więc o ten element można było być spokojnym.
Dom przy cmentarzu to nieprzejednany klimat grozy, niepokojąca ścieżka dźwiękowa Waltera Rizzatiego, gore na poziomie masterclass i ciekawa historia. Można narzekać i na przygotowanie aktorskie i na co niektóre decyzje filmowych postaci, jednak wszystko to nic przy charakterze całej opowieści. Polecam.
Czas trwania: 86 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Lucio Fulci
Scenariusz: Elisa Briganti, Dardano Sacchetti, Giorgio Mariuzzo, Lucio Fulci
Obsada: Catriona MacColl, Paolo Malco, Ania Pieroni, Giovanni Frezza, Silvia Collatina
Zdjęcia: Sergio Salvati
Muzyka: Walter Rizzati