Tło fabularne Laleczki nie mogło być inne. Samotnie wychowująca syna Karen (niezmiennie urocza od zawsze i na zawsze Aubrey Plaza) nie ma łatwo. Dwie zmiany w markecie z elektroniką Zed-Mart na dziale reklamacji, nowe mieszkanie i syn Andy, który wchodzi powoli w okres buntu i nie może odnaleźć się w nowym środowisku. Rodzic nie ma czasu, a pomóc może kolejny większy tablet albo laleczka, hit nieco przebrzmiały (bo na horyzoncie są już nowe modele), ale wciąż mogący wypełnić lukę po koledze, przyjacielu, ojcu. Buddi to inteligentna zabawka, samodoskonaląca się i wierna. Szuka przyjaciela.
Długą drogę przebył Chucky od roku 1988 kiedy do życia powołał go scenarzysta Don Mancini i reżyser Tom Holland. Nie była to wszak droga usłana różami, bo mocno wyeksploatowana franczyza nie miała już nic ciekawego do zaoferowania fanom serii. I wydawać się mogło, że ósma z kolei podzieli los poprzednich (a w przygotowaniu jest serial). Co można bowiem powiedzieć nowego, innego o morderczej laleczce? Tak jak Lars Klevberg, twórca w branży mało jeszcze znany, można serię zresetować, nie tyle odciąć się, co opowiedzieć na nowo. Nie jest to więc remake, a reboot, odmienne podejście do opowieści, nowe rozdanie bez natarczywego puszczania oka, nostalgicznych wtrętów, „jechania” na ejtisach. Lars Kleverberg bez żadnego skrępowania, w duchu idealnie skomponowanego slashera wszedł mocnym krokiem w horror pod rękę z jednym z najbardziej oryginalnych oprawców, Chuckym.