Gdy prześledzi się uważnie filmografię Johna Hustona i skonfrontuje się ją z biografią reżysera, można wyciągnąć bardzo ciekawe wnioski. Czyżby twórca Sokoła Maltańskiego kilkoma tytułami chciał opowiedzieć coś o sobie? Być może wyleczyć się z dziecięcych traum? Rodzicie Hustona rozwiedli się, gdy ten miał sześć lat i od tamtej pory dzielił swoje życie pomiędzy dwoma światami, ojca aktora i matki korespondentki sportowej. Być może niektóre projekty pomogły mu zrozumieć własny stan, zrobić krok naprzód, albo pomóc innym? To chwalebne i mam wrażenie, że Doktor Freud, bardzo nietypowy film biograficzny, służył właśnie temu. Nietypowy, bo obejmuje raptem pięć lat z życiorysu lekarza pomiędzy 1885 a 1890 rokiem i dotyczy głównie formułowania przez niego teorii seksualizmu dziecięcego, zwanej kompleksem Edypa.
Największym atutem filmu Johna Hustona są sesje psychoanalityczne, które doktor Freud (Montgomery Clift miał doskonale napisaną rolę i wypadł niezwykle przekonująco i charyzmatycznie, pomimo choroby, z którą się zmagał) prowadzi z pacjentami, głównie z Cecily (Susannah York). Przypomina to trochę pracę detektywa, ale w gruncie rzeczy jest przedzieraniem się przez mroki ludzkiej podświadomości, odgadywaniem prawdziwego znaczenia symboli, w które nasz umysł ubiera wydarzenia z przeszłości. Psychoanaliza wsparta hipnozą w filmie to jak otwieranie drzwi, które same zatrzasnęliśmy, by powstrzymać własne demony. Freud wiedział, że trzeba je otworzyć i z demonami się zmierzyć. U podstaw większości neuroz u pacjentów Freuda leżała seksualność i wokół seksualności zostały zbudowane najsłynniejsze twierdzenia doktora. Jest przy tym Doktor Freud odważny, ale najbardziej zapadające w pamięci dla mnie sceny to te, gdy Freud tłumaczy ze spokojem swoje rewelacje szanownemu naukowemu gremium, wbrew narastającemu oburzeniu.
Scenariusz do filmu nominowany zasłużenie do Oscara podczas 35. ceremonii, nagrody nie zdobył, ale trzeba przyznać, że to jedna z ciekawszych ekranowych biografii, mało przy tym zdradzająca z życiorysu postaci. Co ciekawe, scenariusz był skrajnie wręcz okrojony w porównaniu z pierwotnym, napisanym na specjalną prośbę Hustona przez Jean-Paula Sartre. Francuski filozof musiał tak wziąć sobie do serca „prośbę” hollywoodzkiego twórcy, że spreparował tekst na pięć godzin filmu, a po sugestii, że materiał trzeba przerobić, zrobiło się z tego godzin dziewięć. Nie trzeba wysilać zbytnio wyobraźni, by domyślić się jakiego rodzaju spięcia zaistniały na linii reżyser – scenarzysta. Jean-Paul Sartre odciął się w pewnym momencie od projektu i nie zobaczymy wzmianki o nim w napisach, a film ostatecznie dobił do przyzwoitych i wielce przyjemnych dwóch godzin z małym hakiem.
Hustonowi chodziło bowiem o konkretny wycinek z naukowej drogi doktora, o jego walkę o prawdę i próbę wyniesienia problematyki seksualności na poziom rzeczy determinującej późniejsze życie psychiczne człowieka, przypadki histerii i innych zaburzeń. Nie musiał bowiem John Huston przedstawiać całej naukowej drogi Freuda, przechodzić przez retrospektywy czy w końcu pokazywać etapów w życiu prywatnym czy tym opisującym dorobek naukowy, który przecież wymagał czasu w karierze. Na przykładzie kilku pacjentów i „zmagań” z nimi Huston przedstawił najważniejsze kierunki wyznaczone przez Freuda – rozpatrywanie znaczenia snów, wykorzystywanie hipnozy, dedukcję(!). Niebywałe i fascynujące, bo w materii filmowej sprawdziło się to doskonale.
Czas trwania: 140 min
Gatunek: dramat, biograficzny
Reżyseria: John Huston
Scenariusz: Charles Kaufman, Wolfgang Reinhardt
Obsada: Montgomery Clift, Susannah York, Larry Parks, Susan Kohner, Eileen Herlie
Zdjęcia: Douglas Slocombe
Muzyka: Jerry Goldsmith