Rok 1957, Wiedeń. W jednym z hoteli zatrzymuje się Lucia (Charlotte Rampling) z mężem, amerykańskim dyrygentem. W tym samym hotelu na stanowisku portiera zatrudniony jest Maximilian (Dirk Bogarde). Gdy w hotelowej recepcji spotka się wzrok Maxa i Lucii, odżyją wspomnienia. W czasie II wojny światowej Maximilian pełnił rolę oficera SS w obozie koncentracyjnym, a Lucia była jedną z więźniarek, ale też niewolnicą seksualną nazisty. Podczas wieloletniego, codziennego kontaktu wytworzyła się między nimi specyficzna więź, rodzaj sadomasochistycznego zespolenia, które idealnie odnalazło swoje miejsce w obozowych warunkach i przy faszystowskiej potrzebie dominacji. I właśnie to przede wszystkim w swojej filmowej wymowie może powodować największą dysharmonię wśród widzów.
Szczerze wierzę, że Nocny portier może być seansem dla wielu widzów problematycznym, ale nie nazwałbym go jednocześnie kontrowersyjnym. Odważnym, owszem, bo pokazuje stan psychiczny, który ciężko dopuścić do świadomości widza, ale jako przejaw syndromu sztokholmskiego jest jak najbardziej realny. Ciężko więc w tym przypadku mówić o czymś takim jak uczucie, a powinno się zdecydowanie pisać o spustoszeniu w umyśle człowieka, którego dokonuje wojna i konkretne wydarzenia, tutaj bestialstwo czy zezwierzęcenie.
Wydaje mi się jednak, że motywem przewodnim filmu jest chęć zapomnienia, a filmowo próba odrealnienia wojennych okropności (tak jakby to było niemożliwe, że coś takiego miało miejsce). U każdego z przedstawionych bohaterów w filmie włoskiej reżyserki Liliany Cavani próba zatarcia wspomnień odbywa się na rożnym poziomie. Portier pracuje w nocy, by mieć znikomy kontakt z hotelowymi gośćmi. Nazistowskie powojenne niedobitki, byli kompani Maximiliana spotykają się w tajemnicy, niczym w grupach wsparcia i podbudowują się w tych „trudnych chwilach”. Próbują też likwidować wszystkie nitki, które mogą powiązać ich z przeszłością. W końcu reżyserka konstruuje niektóre sekwencje, ale i samych bohaterów tak, że toną w swojej ekranowej nierealności – jak baletowy taniec w stroju Adama przed zebranymi w sali oficerami pośród obrazów Himmlera, czy piosenka Marleny Dietriech, którą przed faszystowską publiką śpiewa wyzywająco ubrana Lucia, czy w końcu jedna z postaci, łudzącą podobna do Béla Lugosiego i jego księcia Draculi. Wojna jednak była i wydarzyło się na niej wszystko co najgorsze.
Oczywiście w centralnym punkcie Nocnego portiera jest ta dwójka, Lucia i Maximilian. Jak interpretować ich kolejne kroki? Chyba tak, że Lucia jako nastoletnia dziewczyna w czasie okrutnej gry w obozie, nie tyle odnalazła się w niej, co znalazła w tym podświadomie sposób na przetrwanie. Tu nie może być mowy o przyjemności, a raczej o roli, w którą weszła tak mocno, że stało się to jej naturalnym działaniem. Miała ochronę, miała swoją ugruntowana pozycję, wyuczona, wyszkolona. Po latach, niczym wytresowany pies znowu została uwiązana na smyczy. Maximilian natomiast może sobie ubolewać nad ofiarami, ale po prawdzie, jak większość osób, która przywdziewała faszystowski mundur, czuł potrzebę silnej sadystycznej dominacji. Ulokowany w 1957 roku w swoim małym wiedeńskim mieszkanku był cieniem tamtego oficera. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na byłą ofiarę, by znowu poczuł się panem. Tęsknił.
To zdecydowanie jeden z mocniejszych seansów o niemiłości, przywiązaniu i obsesji, która potrafi przetrwać dekady. To również film o programowaniu złem i okrucieństwem i o połamanych ludziach, którzy latami mogą spać spokojne, zakopywać wspomnienia, budować mur z najlepszych materiałów, ale wystarczy jedna piosenka, obrazek, czy spojrzenie, a znowu stają się tamtą osobą.
Czas trwania: 118 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Liliana Cavani
Scenariusz: Liliana Cavani, Italo Moscati, Barbara Alberti, Amedeo Pagani
Obsada: Dirk Bogarde, Charlotte Rampling, Philippe Leroy, Gabriele Ferzetti, Giuseppe Addobbati
Zdjęcia: Alfio Contini
Muzyka: Daniele Paris