Roy Bean (Paul Newman) miał na pieńku z prawem. Był poszukiwanym listem gończym bandytą, który napadał na banki. Jednak w miasteczku Vinegaroon jego los został wywrócony do góry nogami. Pobity przez miejscowe szumowiny Roy z trudem uszedł z życiem z lokalnej knajpy. Otrząsnął się i wrócił jako inny człowiek. Wymordował bez litości swoich oprawców, ogłosił się sędzią i ustanowił żelazne prawa w nowym, podległym mu miejscu. Wkrótce miasto zaczęło się rozrastać, a sędzia Roy Bean wciąż sprawował władzę…
To miał być film Johna Miliusa, który napisał scenariusz i dryfował z nim po studiach. Byłby to pełnometrażowy debiut twórcy późniejszej Wielkiej środy, Conana Barbarzyńcy czy Czerwonego świtu. Genialnemu scenarzyście ostało się „jedynie” 300.000 dolarów za napisaną historię. Reżyserii podjął się hollywoodzki rzemieślnik John Huston, a o ostatecznej wersji John Milius (pomimo dużej sympatii do Hustona) wypowiadał się bardzo źle. Jego zdaniem Huston totalnie pogrzebał opowieść o człowieku z pasją i uczynił z tego ciepłą historię o pewnej obsesji. Można dywagować o tym jak by wyglądała wersja Miliusa, ale lepiej skupić się na obrazie Hustona, nie takim do końca złym, jak twierdzi twórca scenariusza Czasu Apokalipsy.
Postać i filmowa historia została luźno oparta na prawdziwym życiorysie uzurpującego sobie prawo do bycia sędzią Roya Beana i stanowi ciekawą ilustrację pewnego okresu, gdy praworządność dopiero się ustanawiała. Najwięcej zastrzeżeń miał Milius do odtwórcy głównej roli, Paula Newmana. Według niego Newman wypadł zbyt cukierkowo i odzwierciedlał bohemę z Beverly-Hills, a nie owładniętego szaleństwem mężczyznę, który dla ustanowionej przez siebie litery prawa jest w egzekwowaniu tegoż wyjątkowo hardy i bezkompromisowy. Jaki jest więc Hustonowy Sędzia z Teksasu? W swoim podejściu do prezentowanego światopoglądu Beana przedstawia się w groteskowym ujęciu, któremu już całkiem blisko do Mela Brooksa. Nie można jednak odmówić Sędziemu z Teksasu uroku (którego być może twórca scenariusza sobie nie życzył). Film Hustona to pewien mit o człowieku, który jest twardy i nieustępliwy, sądzi, że jest sprawiedliwy. Jasne, że przy okazji obnażona jest hipokryzja tych, którzy próbują przelać na papier późniejsze prawa i obyczaje, ustanowić kary za przewinienia, bo jak się okazuje wszystko jest czynione „w interesie”. Bean jest inny, ale jego metoda nie zakłada niuansów, cieni, jest tylko czerń i biel.
Sędzia z Teksasu jest przez to trochę baśniowy i nierealny (być może wypadałoby go odhaczyć jako acid western) jak ten niedźwiedź, który niczym pies przyjaciel towarzyszy głównemu bohaterowi. Film ma wiele świetnych scen, również z udziałem Bruno, wspomnianego tresowanego niedźwiedzia, który swoją obecnością uświetnił kilka innych produkcji. Warto również zwrócić uwagę na inne charakterystyczne, nieco przekoloryzowane ekranowe występy. Zarówno Grizzly Adams (tutaj wystąpił sam John Huston), jak i maksymalnie już przerysowany Bad Bob (Stacey Keach) to ukłon w kierunku samego gatunku i antagonistów, którzy siali postrach na preriach Dzikiego Zachodu.
Sędzia z Teksasu to western lekkostrawny, z ambicjami, ale przez swój sposób przyrządzenia gubi gdzieś przesłanie i wymowę.
Czas trwania: 120 min
Gatunek: western
Reżyseria: John Huston
Scenariusz: John Milius
Obsada: Paul Newman, Victoria Principal, Anthony Perkins, Stacy Keach, Ava Gardner
Zdjęcia: Richard Moore
Muzyka: Maurice Jarre