John R. Leonetti rozpoczął swoją karierę reżysera (Leonetti jest przede wszystkim operatorem i na tym polu idzie mu znacznie lepiej) od nakręcenia w 1997 roku drugiej części Mortal Kombat. Później wcale nie było lepiej. Efekt motyla 2 i Annabelle to kolejne tytuły firmowane jego nazwiskiem. Wydaje się, że za cel Leonetti postawił sobie odgrzewanie kolejnych kotletów, a przynajmniej przyjmował bezrefleksyjnie taką rolę. Znamienne jest to, że najnowszy film Amerykanina powstał pod skrzydłami Netflixa, gdzie już wcześniej mogliśmy zobaczyć podobny pod wieloma względami film z Sandrą Bullock – Nie otwieraj oczu. Jednak najbliżej mu oczywiście do Ciche miejsce Johna Krasinskiego. Cisza wydaje się być tak bliźniaczo podobną produkcją, że uratować ją mógł tylko B-klasowy sznyt, nieudolnie jednak zaimplementowany przez twórców. Pod tym względem netflixowa Cisza zbliża się do Mgły Franka Darabonta. „Zbliża się” to jednak nie dość wystarczający atut, by film uznać pod jakimkolwiek względem za udany…
Cisza to schemat dość ograny. Latające stwory (nieco wyrośnięte nietoperze) wykorzystując swój doskonały słuch polują na ludzi. Przez miliony lat mieszkały sobie spokojnie w zamkniętych grotach, aż musiał uwolnić je człowiek. Nieważne jest jak tam przetrwały, czym się żywiły, co piły. Czekały, by wydostać się na powierzchnię i wylecieć na żer. Akcja zmierza wprost w kierunku apokalipsy, bo człowiek jest przecież z natury gadatliwy, głośny i generuje niemożliwy do ogarnięcia chaos.
Oczywiście co do wtórności samego pomysłu można się spierać o to, który w umysłach filmowców zakwitł pierwszy. Pierwowzorem Ciszy była bowiem powieść Tima Lebbona, która ukazała się w 2015 roku, a scenarzyści Cichego miejsca, Bryan Woods i Scott Beck rozpoczęli pracę nad scenariuszem w 2016 roku. Więc… nie o powielanie pomysłów, zapożyczenia, brutalne zrzynanie tu jednak chodzi, a o efekt ostateczny. Cisza to pozbawiony emocji horror z kategorii PG-13, bez napięcia i bez pomysłu na zapadające w pamięci sceny, z bardzo złym scenariuszem (odpowiedzialne za niego rodzeństwo Carey i Shane Van Dyke gra, pisze i reżyseruje na przemian perły kinematografii z kategorii mockbusterów). To zapchajdziura z ciągle eksploatowanym w złych rolach Stanleyem Tuccim i Kiernan Shipką, która najwyraźniej ma jakiś dług u Netflixa za swoją Sabrinę.
Nie da się polubić Ciszy ani za akcję, ani za horror, tym bardziej za apokalipsę, w którą trudno uwierzyć, bo gatunek ludzki radził sobie na przestrzeni ostatnich filmowych dekad z o wiele groźniejszymi przeciwnikami, niż rój wyrośniętych nietoperzy (tym bardziej, że w Ciszy jak bohaterowie się skupią, to idzie im z agresorami całkiem nieźle). Na domiar złego twórcy, oczywiście, musieli wtrynić pierwiastek ludzkiego zła, bo wiadomo, że jesteśmy najgorsi.
Nie polecam.
Czas trwania: 90 min
Gatunek: horror
Reżyseria: John R. Leonetti
Scenariusz: Tim Lebbon (na podstawie powieści), Carey Van Dyke, Shane Van Dyke
Obsada: Stanley Tucci, Kiernan Shipka, Miranda Otto, Kate Trotter
Zdjęcia: Michael Galbraith
Muzyka: tomandandy