Azyl Niki Caro to prawdziwy filmowy paradoks. Z jednej strony nie uciekający przed uproszczeniami, miejscami banalny i do bólu hollywoodzki, z drugiej wyraźnie zmieniający tonację klasycznych historii o Holocauście i poszukujący własnego języka opowieści na ten niezwykle ważny, ale jednocześnie wielokrotnie podejmowany przez kino, temat. Obraz nie do końca spełniony, ale jednocześnie pozostający w nas długo po seansie.
W Azylu autorka Jeźdźca Wielorybów opowiada prawdziwą historię bohaterskiego małżeństwa Żabińskich. Właściciele warszawskiego ZOO w czasie II wojny światowej, tuż pod nosem nazistowskich okupantów, ukrywali we własnym domu Żydów. Jan (Johan Heidenbergh) wyprowadzał uciekinierów z getta, a jego żona – Antonina (Jessica Chastain) opiekowała się nimi. W ten sposób Żabińscy mogli ocalić przed śmiercią nawet 300 Żydów. Scenariusz filmu został oparty na książce The Zookeeper’s Wife (taki jest zresztą oryginalny tytuł filmu) autorstwa Diane Ackerman, bazuje także na prawdziwych dziennikach Antoniny Żabińskiej i wspomnieniach rodziny z tamtego okresu.
Rytualny spór.
Reakcje na film Caro są ciekawym studium tego, jak wszystko w Polsce, łącznie z mechanizmami ocennymi produkcji filmowych, jest podporządkowane ideologicznym obsesjom obozów politycznych. Prawicowy krytyk filmowy i publicysta, Łukasz Adamski, w swojej recenzji na portalu wpolityce.pl zachwyca się tym, że w filmie nowozelandzkiej reżyserki nie zobaczymy szmalcowników, których przedstawianiem, zdaniem autora, prześladuje się Polaków w Hollywood. „Podział na dobro i zło jednoznaczny. Niemcy to mordercy. Polacy to bohaterowie” – cieszy się Adamski. W podobnym duchu utrzymana jest inna recenzja na wspomnianym portalu, w której autor, Marcin Fijołek, nazywa obraz Caro „arcypolskim arcydziełem”. To, czym zachwyca się prawica, wyraźnie uwiera recenzentów o wrażliwości liberalnej lub lewicowej. Tadeusz Sobolewski na łamach Gazety Wyborczej zarzuca filmowi, że przedstawia on „Holocaust jak z Disneya”. Jego zdaniem w filmie uderzające jest „ciągłe dopieszczanie widza, dostarczanie mu poczucia nieustannego komfortu moralnego”. Również w recenzji zamieszczonej na sympatyzującym z liberalną stroną spektrum politycznego portalu „NaTemat” możemy przeczytać, że wyidealizowany obraz Polaków w Azylu wyraźnie psuje film. Można zatem powiedzieć, że polska prawica jest zachwycona filmem Caro, bo przestawia Polaków ratujących Żydów i ani jednego współuczestniczącego w Holocauście, zaś liberalne centrum traktuje go z pewnym chłodnym dystansem bo… przestawia Polaków ratujących Żydów i ani jednego współuczestniczącego w Holocauście. Ta swoista aprioryczność sprowadzająca ocenę, de facto, do jednego aspektu mówi nam dużo więcej o naszej rzeczywistości, niż o samym dziele (ostatnio jej ofiarą padł też film Kurier Władysława Pasikowskiego). Dlatego warto czytając poszczególne recenzje mieć z tyłu głowy, że tutaj obie strony ideologicznego sporu często grają od początku do końca znaczonymi kartami, a film Caro jest tylko kolejną okazją do podtrzymania tego sporu.
Duma i wstyd.
O jaki spór chodzi? O spór na temat zasług Polaków w ratowaniu swoich współobywateli żydowskiego pochodzenia oraz współudziału polskiego społeczeństwa w Holocauście. W tym sporze prawica używa polskich „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata” jako wzmocnienia wyidealizowanej wizji Polaków, którzy w jej koncepcji zawsze byli narodem bohaterów i ofiar, nigdy zaś sprawców. W tym sensie prawicowy kult „Sprawiedliwych..” jest w istocie pusty, bo postawy takich ludzi jak Ulmowie, czy Żabińscy do niczego nas, jako narodu, nie zobowiązują. Nie są moralnym drogowskazem, a jedynie erystycznym zabiegiem mającym w zamyśle zamykanie wszelkich dyskusji o współodpowiedzialności Polaków za zagładę Żydów. Niestety i druga strona sporu nie jest wolna od swoich obsesji. O ile zatem prawica nadużywa dumy jako alibi, odmawiając kontaktu z rzeczywistością, to strona liberalna oraz lewicowa często nadużywa samobiczowania się jako alibi, odmawiając kontaktu z realnością. Ciągłe piętnowanie jedynie czarnych kart polskiej historii powoduje, że wstydzimy się tak bardzo, iż nie jesteśmy zdolni odczuwać winy, dlatego nie wykształca się sumienie – ani publiczne, ani prywatne. Sumienie zostaje zjedzone przez wstyd (a warto pamiętać, że jest to emocja najsilniej napędzająca agresję).
W gruncie rzeczy obie strony cierpią na tę samą obsesję – obsesję niewinności. Tyle, że o ile w pierwszym wypadku wypiera się ze świadomości wszystko, co nie odpowiada wyidealizowanemu obrazowi wspólnoty, o tyle w drugim – glejtem na niewinność jest utożsamienie się z ofiarami polskiego nacjonalizmu przy jednoczesnym ostentacyjnym lekceważeniu dla polskich ofiar i bohaterów (psychoanaliza nazywa to „vicarious victimhood” – uszlachetnienie przez ogrzewanie się w blasku ofiary). W rezultacie obu tych postaw nie jesteśmy w stanie zmierzyć się ze swoją przeszłością. Co z tym zrobić, to z pewnością nie jest temat na ten tekst, niemniej warto mieć ten kontekst w głowie, bo bez tego trudno jest zrozumieć, skąd takie reakcje na film Caro (oraz wiele innych filmów).
Państwo ogrodnicze.
Nowozelandzką reżyserkę na szczęście polskie spory nie obchodzą i choć prawica chciałaby ją wpisać w swoją „narrację”, to każdy kto zdecyduje się obejrzeć film zobaczy, że idzie ona własną drogą. „Szybko zrozumiałam, jak bardzo ta historia jest osobista i kobieca. Ale przede wszystkim jest szansą na tego, co nazywamy człowieczeństwem oraz humanitaryzmem. Pracując nad scenariuszem, cały czas wyobrażałam sobie napięcie, jakie wiąże się z byciem w zamknięciu, byciem uwięzionym, bez względu na to, czy chodzi o ludzi, czy o zwierzęta. Właśnie to napięcie zaważyło nad wizualną stroną filmu – mówiła Niki Caro w jednym z wywiadów. Kobieca perspektywa jest w Azylu bardzo widoczna. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że na kształt tego dzieła istotny wpływ miały aż cztery kobiety: Diane Ackerman (autorka ksiązki), Angela Workman (scenarzystka), Niki Caro (reżyserka) i Jessica Chastain (odtwórczyni głównej roli), co w Hollywood wcale nie jest częste. Widać to zarówno w dobrze napisanej i wiarygodnie zagranej postaci Antoniny, jak i w samym filmie uciekającym od brutalnej dosłowności, nakręconym z empatyczną wrażliwością. Wrażliwością, co warto podkreślić, zarówno na los ludzi, jak i zwierząt. Nie jest przypadkiem, że ważnym wątkiem w filmie jest los zwierząt zamieszkujących warszawskie ZOO. Część ginie w czasie bombardowań. Gdy Niemcy wkraczają do Polski nadworny zoolog Hitlera, Lutz Heck (Daniel Brühl) proponuje Antoninie, że na czas wojny przechowa „najlepsze” zwierzęta z warszawskiego ZOO w swoim ogrodzie zoologicznym w Berlinie, co zapewni im bezpieczeństwo. Bohaterka się zgadza, w rezultacie czego część zwierząt opuszcza Polskę. Do pozostałych zwierzęcych mieszkańców ZOO jakiś czas później przyjeżdżają żołnierze w celu ich eksterminacji. Sposób, w jaki nazistowski totalitaryzm traktuje zwierzęta, jest dobrym wskaźnikiem tego, jak już wkrótce będzie traktował ludzi. Jest w tej scenie coś znamiennego. Postawa żołnierzy… ich zimny profesjonalizm. Tłumaczą, że zwierzęta i tak nie przetrwają zimy, ale pracownicy zoo zdają się doskonale rozumieć, że to nie o to chodzi. To raczej finalizacja pewnego procesu, w którym najpierw izoluje się „najlepsze” egzemplarze, a później eksterminuje resztę. Jest w tym to, co Zygmunt Bauman nazywał „postawą ogrodniczą”. Każdy ogrodnik projektując swój ogród ma wizję, jak doskonały ogród powinien wyglądać. W tej wizji rośliny zawsze dzielą się na te użyteczne, które mają swoje określone miejsce w tym „zaprojektowanym ładzie” oraz wszystkie pozostałe, które się w nim nie mieszczą, a przez to stają się chwastami. Jak słusznie podkreślał profesor Bauman, bycie chwastem nie jest cechą szczególną żadnej rośliny, a chwastem staje się dopiero wtedy, gdy psuje harmonię wyobrażoną przez ogrodnika. Niki Caro zdaje się ostrzegać, przed światem nieróżnorodnym, wykluczającym, który ktoś chce zaprojektować w oparciu o swoją ideologiczną koncepcję. Manifestacją tego świata w filmie jest Lutz Heck. Był on owładnięty koncepcją wskrzeszenia do życia tura, wymarłego w 1627 roku, tura, który był uważany za symbol germańskiej potęgi. Hitlerowski zoolog jest zarazem szalonym naukowcem, jak i ideologiem próbującym naginać rzeczywistość do własnych wizji. Tacy ludzie przy władzy zawsze będą uprawiać politykę, na której końcu będą fabryki śmierci i dymiące kominy.
Nieidealny film z ważnym przesłaniem.
Choć Caro jest bardzo sprawną reżyserką, to nie wszystko w jej filmie jest potrzebne i udane. Do zdecydowanie niepotrzebnych zaliczyłbym cały wątek Janusza Korczaka (Arnošt Goldflam). Postać wybitnego polsko-żydowskiego pedagoga nie tylko zdaje się być dodana nieco na siłę, ale co gorsza, jej wygląd przypomina stereotypowego żydowskiego bankiera (naprawdę twórcy nie mogli sprawdzić jak Korczak wyglądał w rzeczywistości?). Nie wiem też czy poświęcenie aż tak dużej uwagi (czyli czasu ekranowego) wątkowi uczucia, jakim Heck zaczyna darzyć Antoninę, było najlepszą decyzją – zwłaszcza, że wszystko tu zdaje się być dość sztampowe i przewidywalne. Początek filmu, w którym warszawski ogród zoologiczny jawi się raczej jako miejsce z baśni, niż realny byt, również zdaje się być nieco zbyt cukierkowy.
Czy podnoszony przez stronę liberalną zarzut „braku szmalcowników” rzeczywiście tak psuje film? To oczywiście kwestia indywidualnej oceny, jednak mnie osobiście to nie przeszkadzało. Z pewnością z uwzględnieniem różnorodności ludzkich postaw w okresie niemieckiej okupacji obraz Caro byłby pełniejszy i na pewno prawdziwszy, ale nie sądzę, by reżyserka miała ambicje dokumentalnego sportretowania wojennej rzeczywistości wraz z jej skomplikowaniem. Twórczyni chce opowiedzieć o czasach, w których człowieczeństwo było aktem heroizmu oraz o bohaterskiej kobiecie i jej mężu, którzy nigdy o swoim człowieczeństwie nie zapomnieli. Dla Caro nie jest ważne to, że Żabińscy byli Polakami (co zdaje się głównie interesuje prawicę), ważne jest, że byli dzielnymi i szlachetnymi ludźmi, z których postawy możemy czerpać. „Rasa i pochodzenie nie mają znaczenia dla mojej rodziny i dla mnie” – deklaruje w jednej ze scen Jan. Barierą dla ludzkiej empatii nie może być to, skąd pochodzi i kim jest osoba potrzebująca pomocy. To ważne przesłanie, które mogłoby być przesłaniem wszystkich „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”, jest dzisiaj bardzo aktualne.
Bardzo żałuję, że Azyl był filmem, którego prawdziwe przesłanie zniknęło w ideologicznym sporze. Obraz Caro był okazją do nowej debaty o naszej przeszłości, gdzie zamiast ciągłych przepychanek pt. „Czy Polacy w czasie wojny byli bardzo szlachetni, czy jednak bardzo nieszlachetni” zastanowilibyśmy się, jakie społeczeństwo chcemy budować. Społeczeństwo „ogrodnicze”, czy może społeczeństwo Żabińskich? Ja zdecydowanie wolałbym żyć w tym drugim.
Marek Nowak
Czas trwania: 127 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Niki Caro
Scenariusz: Angela Workman, Diane Ackerman (na podstawie powieści)
Obsada: Jessica Chastain, Johan Heldenbergh, Daniel Brühl, Timothy Radford, Efrat Dor
Zdjęcia: Andrij Parekh
Muzyka: Harry Gregson-Williams