Bruno Dumont objawił się w swoich Dwudziestu dziewięciu palmach jako twórca odważny i bezkompromisowy. Reżyser nakręcił prawie dwu godzinny film, w którym „nic się nie dzieje”, a mimo to powinniśmy z całą powagą skupić się na każdym detalu, bo dopiero wtedy możemy wyciągnąć wnioski i być w pełni przygotowanymi na finał. Ten czas do ostatniego aktu spędzimy z dwójką nie do końca dopasowanych do siebie ludzi. On jest fotografem artystą, który nie robi zdjęć, ale zapewne ze swoim atelier i rozbuchanym portfolio w Los Angeles jest bardzo rozchwytywany. Ona jest modelką, zapewne kolejną muzą, bo w uczucie tu nie wierzę. Centrum akcji jest mieścina Twentynine Palms (tytułowe Dwadzieścia dziewięć palm) położona na pustyni Mojave, 140 mil na wschód od centrum Miasta Aniołów. W XIX wieku miasto było przystankiem dla poszukiwaczy złota, teraz jest miejscem, w którym tankuje się głównie benzynę i jedzie dalej. W okolicy znajduje się również największa baza marines na świecie, chociaż ich samych u Dumonta, poza jednym przypadkiem, nie zobaczymy.
Nie przeczę, Dwadzieścia dziewięć palm ma wiele wspaniałych, pustynnych plenerów i właśnie w plenery nasza para kochanków zapuszcza się codziennie, by David (pierwszorzędnie zagrany przez Davida Wissaka) mógł zaspokoić swoją chuć (odważne sceny seksu). Poprawka, to nie jest para kochanków, bo używając tego słowa ma się na myśli coś czułego pomiędzy parą, a tutaj byłem świadkiem raczej jednostronnego „parcia”, a nie tak love-story powinno wyglądać.
Dumont nie jest litościwy dla swoich widzów, wręcz zachęca ich w trakcie seansu do wyjścia z sali, wyłączenia filmu, przełączenia kanału w telewizji. Jak zwał tak zwał, większość odwróci się od seansu, który oferuje tyle, ile sam postanowisz z niego wyciągnąć. Reguły jednak reżyser zdaje się wyjaśniać od początku.
Pierwsze półtorej godziny filmu to jedzenie, seks, jedzenie i jeżdżenie i raz jeszcze seks w różnych pozycjach, zawsze inicjowanych przez Davida, co ważne. Nudy, powiesz. Ale wszystko prowadzi do wspomnianego finału, tyleż zaskakującego, co zmieniającego cały obraz i znaczenie, bo Bruno Dumont pyta: „I co teraz?”. Zaproszenie do dyskusji to temat z wywróconym na lewą stronę sposobem postrzegania całej kultury z kobietą w centrum, głównie ze sposobem jej traktowania, uprzedmiotowieniem i całym mizoginicznym przedstawianiem jej przez świat kina. Bruno Dumont w brutalny sposób przefiltrował rape & revenge i pokazał światu, że twórczy nonkonformizm może tylko wnieść ciekawy dyskurs do świata kina. Może, ale nie musi. Teraz, mając na uwadze, że od premiery tego nietuzinkowego dramatu (horroru?), który w jakimś stopniu przypomniał mi o Looking for mr. Goodbar Richarda Brooksa z 1977 roku, minęło 15 lat, stwierdzić niestety trzeba, że Dumont pozostał ze swoim oryginalnym podejściu do gatunku osamotniony.
Brutalna i rzadko spotykana w kinie scena, która trwa raptem chwilę w konfrontacji z całym tempem filmu, z którym i żółw mógłby stanąć w szranki, jest czymś co rozbija całą strukturę. Co do akcji i rozwiązania samych Palm… napiszę przekornie i brutalnie. Cóż, jeżeli z tego związku filmowego miałoby coś kiedyś rozkwitnąć, to być może dramatyczna sytuacja z finału, a później przepracowana trauma byłaby najlepszym startem dla tej dwójki.
https://www.youtube.com/watch?v=_ySJ2z3m-1s
Czas trwania: 119 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Bruno Dumont
Scenariusz: Bruno Dumont
Obsada: Yekaterina Golubeva, David Wissak
Zdjęcia: Georges Lechaptois