Zapewne znacie opinie, jakoby trzecia część Zabójczej broni znacznie odbiegała jakością od pierwszych z cyklu. O ile mogę się zgodzić, że nie zagraża kultowi związanemu z częścią pierwszą, to „trójkę” można z powodzeniem postawić koło „dwójki”. Trzecie spotkanie z policyjnym duetem Riggs (Mel Gibson) i Murtaugh (Danny Glover) zalicza wszystkie punkty związane z prawidłami, które powinny rządzić konstrukcją idealnego sequela. Ma być więcej, głośniej i mocniej. I jest – od startu, od pierwszych sekwencji. Jednak zanim dojdzie do pierwszego wybuchu, do seansu wprowadzi nas piosenka It’s Probably Me (przy której kolaborowali wspólnie Sting i Eric Clapton), rozbrzmiewając przy wtórze układającego się płomieniami napisu Lethal weapon 3.
Zabójcza broń 3 to sprawdzony schemat (chociaż nie obyło się bez wielu perturbacji przy pisaniu scenariusza, na którego ostateczny wpływ miało zbyt wiele osób), gdzie po pierwszej spektakularnej akcji (tutaj wspomnianej już eksplozji) rozpoczyna się właściwa fabuła. Niestety, winni wydarzeniom z otwarcia są w głównej mierze nasi bohaterowie, więc lądują tam, gdzie policjant z reguły zaczyna – patrolując ulice. Jednak i z tego miejsca policjanci są w stanie mocno zaszkodzić zbrodniczym syndykatom. W trzeciej odsłonie serii przyjdzie im zmierzyć się z handlarzami bronią, a ślad będzie prowadzić, w głąb policyjnych struktur.
Riggs jest wciąż narwany i szybciej robi niż pomyśli, a Murtaughowi nie spieszno już do akcji. Wprawdzie nigdy mu nie było, ale teraz powód jest konkretny, czyli zbliżająca się emerytura. Reszta? Jest saksofon, pościgi i strzelaniny. Doszedł wątek romantyczny w osobie Lorny Cole (zawsze zjawiskowa Rene Russo) z wyśmienitą sceną licytowania się na wojenne rany oraz element komiczny, który ma rozładować trochę akcję, a przede wszystkim odwrócić uwagę widza. To zadanie ponownie spoczywa na Joe Pescim, czyli odgrywanej przez niego postaci trajkoczącego Leo Getza. Trzecia część, która wyszła ponownie ze studia Silver Pictures (a które to jest odpowiedzialne za większość naszych VHS-owych miłości), jest widowiskowa, szybka i chociaż potrafi zanurzyć się w komediowym tonie za sprawą Pesciego w obsadzie, to nie traci nic ze swojej gatunkowej przynależności. Jest od początku do końca sprawnie zrealizowanym policyjnym kinem akcji. Wciąż polecam.
Zabójczą broń 3 możecie zobaczyć na kanale TNT, 22 marca o godz. 21:00
Jeżeli miałbym wymieniać najlepsze filmy kina akcji z lat 90., to Twierdza znalazłaby się w ścisłej czołówce. Obok filmu Speed – niebezpieczna prędkość, to właśnie Twierdza wybitnie spełnia założenia nieskrępowanej wysokooktanowej rozrywki wspartej grubymi milionami. Takimi budżetami operował niezmiennie przez lata 90. Michael Bay, który od 1995 roku wypuścił pod rząd trzy kinowe hity (Bad Boys, Twierdza, Armageddon). Tym samym zapoczątkował nową erę filmów akcji ze scenariuszami, które są szyte grubymi nićmi i wybuchami, które nie mieszczą się w kadrach. Michael Bay, swego czasu reżyser teledysków, w takim samym stylu kręcił swoje filmy, bez hamulców. Najważniejsza jest rozrywka, dobre zdjęcia i wykorzystany do ostatniego centa budżet.
Jednak Twierdza ma coś jeszcze, bo oprócz scenariusza (w który rzeczywiście ciężko uwierzyć, chociaż intryguje) ma przede wszystkim świetnych aktorów, którzy w tym gatunku nie pojawiali się za często, a przynajmniej nie przy takiej zintensyfikowanej akcji. Ale od początku. Generał Hummel (Ed Harris) nie może pogodzić się z niesprawiedliwością z jaką jego własna ojczyzna potraktowała weteranów oraz samych poległych, więc z grupą wiernych żołnierzy zajmuje więzienie Alcatraz. Opanowana wyspa (więzienie zamknięte w 1963 roku zostało atrakcją turystyczną) jest teraz miejscem, z którego generał wysuwa żądanie wypłacenia odszkodowań dla rodzin poległych żołnierzy. Jest w stanie zagrozić tysiącom ludzkich istnień, bo mając do dyspozycji broń chemiczną celuje rakietami w San Francisco. Na pomoc zostaje wezwany Mason (Sean Connery), któremu jako jedynemu udało się kiedyś uciec z więzienia i agent Stanley Goodspeed (Nicolas Cage), specjalista od broni chemicznej. Już sam Connery byłby w stanie udźwignąć ten film, ale wszyscy odnaleźli się wspaniale w swoich rolach. Zapewne zdążyliście zauważyć, że Nicolas Cage jest moim ulubieńcem, ale tutaj trzeba również wyróżnić cały drugi plan z protagonistą na czele (w tego wcielił się niezastąpiony Ed Harris).
Na ulicach San Francisco, a później w samej twierdzy zetrą się męskie temperamenty, nie raz wystrzeli testosteron, akcja co rusz będzie podlewana adrenaliną, a wszystko przy akompaniamencie mistrzowskich przesiąkniętych patosem kompozycji będących efektem współpracy Nicka Glennie-Smitha i Hansa Zimmera. Michael Bay nie musiał oszczędzać, bo za pieniądze, które ofiarowali mu producenci po sukcesie Bad Boys był w stanie nakręcić fenomenalny pościg na ulicach San Francisco, a później tyleż samo akcji w tytułowej twierdzy. Mając w ekipie operatora Johna Schwartzmana, Michael Bay pokazał jak połączyć kino akcji z pocztówkową aranżacją scen, tak by każdy kadr wyglądał doskonale. Twierdza, co najważniejsze, po tylu latach wciąż wygląda dobrze i niezmiennie dostarcza tych samych emocji.
Twierdzę możecie zobaczyć na kanale TNT, 29 marca o godz. 21:00