Arthur Penn przy użyciu nowoczesnych technik realizacyjnych, w czasie buzującej kontrkultury opowiedział o dwójce banitów w romantycznej i poniekąd slapstickowej konwencji. W 1967 roku stworzył dzieło, które wyważyło drzwi do nowego Hollywood, a opowiadało w sposób bezczelnie bezkompromisowy o mordercach, których uwielbiała prasa i pokochali ludzie. Premiera filmu wstrzeliła się więc idealnie w moment ciekawie korespondując z czasami prawdziwych wydarzeń.
Arthur Penn, który rok wcześniej zasłynął równie narowistą Obławą z fantastyczną rolą Marlona Brando, tym razem przedstawił historię na poły biograficzną, a obejmująca okres, gdy Bonnie Parker (Faye Dunaway) poznała Clyde’a Barrowa (Warren Beatty), razem rabowali banki, zabijali stróżów prawa, aż w końcu dopadła ich w policyjnej zasadzce policja na czele z emerytowanym strażnikiem Teksasu Frankiem Hamerem, który na czas pościgu powrócił do „zawodu”. W tym miejscu kończy się historia kochanków, których połączył krwawy wieniec przemocy. Na pogrzebie w kondukcie szły tysiące osób, a wcześniej, gdy przez miasto przejeżdżał samochód z rozstrzelaną parą, ludzie wyrywali sobie trofea, kawałek odzieży, pukiel włosów, cokolwiek.
Arthur Penn bardzo udanie przedstawił nie tylko tło wydarzeń, ale też najważniejsze elementy z biografii (anty)bohaterów włączając w to motywy ich działania. Clyde rabował banki nie po to, by się wzbogacić. Rzeczywiście ich napady cokolwiek spontaniczne, nie przybliżały ich do żadnej fortuny, a raczej pozwalały mieć napełnione kabzy i brzuchy przez kilka dni. Cofając się do historii wystarczy napomknąć, że był to głównie akt zemsty na systemie penitencjarnym. Clyde zaliczając swego czasu odsiadkę swoje wycierpiał, włącznie z molestowaniem. Ale jeszcze ważniejszy dla Penna był krajobraz wydarzeń, w tym przedstawienie wielkiego kryzysu, w czasie którego rozgrywa się filmowa akcja. Bank jako instytucja żerująca na ludziach w tym trudnym okresie był miejscem znienawidzonym, toteż łatwo było w osobach rabusiów dostrzec tych szlachetnych udających niemalże bandę z Sherwood.
Styl kręcenia czerpiący sporo z francuskiej Nowej Fali oprócz dynamizmu wniósł do kina brutalność i sugestywnie nakręcone sceny przemocy. Niektóre momenty również i dziś, a może dziś przede wszystkim, gdy kino raczej lubuje się w rozwadnianiu perspektyw, potrafią zaskoczyć – jak krwawe sekwencje (miniaturowe ładunki w odzieży, które symulowały efekt rozrywania i tryskającej krwi). Pod wieloma więc względami film można uznać za nowatorski, ale też taki, który obrósł w kult i uformował status ikon popkultury Bonnie Parker i Clyde’a Barrowa, którzy byli piękni i młodzi, ale też skazani na piekło ze swoimi chorobliwie neurotycznymi naturami. Jako ludzie o wyjątkowo złożonych charakterach, z przyziemnymi problemami, przy wielu defektach nie mogli być uznawani za ideały – może też przez to widzowie w latach 60. mogli ich pokochać i niekiedy się z nimi utożsamiać.
Jako film różni się w wielu miejscach swoją filmową historią od tej prawdziwej (ale to niuanse, które nie miały wpływu na wydźwięk, jak to, że Bonnie była w rzeczywistość mężatką w separacji, a zginęła z obrączką na palcu). To, co wciąż robi wrażenie, to forma. Film Arthura Penna to doskonale sfotografowany i zagrany obraz oraz jeden z najlepszych i niepokornych przejawów, gdy kino ustalało własne reguły, a reżyser miał tyle ikry, by nie owijać w bawełnę i nie rozmieniać się na drobne. Nadużywane dzisiaj stwierdzenie „takich filmów już się nie kręci” w przypadku Bonnie i Clyde mogłoby być powtarzane wielokrotnie.
Czas trwania: 111 min
Gatunek: dramat, kryminał
Reżyseria: Arthur Penn
Scenariusz: David Newman, Robert Benton, Robert Towne
Obsada: Warren Beatty, Faye Dunaway, Michael J. Pollard, Gene Hackman, Estelle Parsons
Zdjęcia: Burnett Guffey
Muzyka: Charles Strouse