Z rezerwatu razem z grupką Indian ucieka Ulzana, wódz Apaczów. Znane jest okrucieństwo samego plemienia i ich przywódcy (Ulzana jest postacią autentyczną), więc wojsko nie zwleka i rozpoczyna się pościg. Przywództwo obejmuje niedoświadczony porucznik Garnett De Buin (Bruce Davison), a wytropieniem zbiegów ma zająć się McIntosh (Burt Lancaster z sumiastym wąsem).
Przez cały sens Ucieczki Ulzany miałem wrażenie, że stoję ramię w ramię z młodym porucznikiem De Buinem i tak jak on jestem uświadamiany, a po prawdzie edukowany w sprawach dotyczących Indian i okrutnych praw Dzikiego Zachodu. Western Roberta Aldricha oprócz tego, że jest filmem trzymającym od początku do końca w napięciu, jest przede wszystkim kinem dydaktycznym. W roli cierpliwego nauczyciela występuje McIntosh, a Ucieczka Ulzany to zapis konsekwencji, które uderzają w chwilę po odpuszczeniu kilku najważniejszych reguł. „Kto pierwszy popełni błąd, ten kopie grób” – jest najważniejszą zasadą powtarzaną w trakcie seansu. Nie bez przyczyny, bo Robert Aldrich w swoim filmie pokazuje wiele obrazków, które zostaną z widzem na dłużej. Ilekroć jednak na ekranie pokazywany jest akt barbarzyński (najczęściej jako rzecz dokonana), widz nie ma wątpliwości, że nie chodzi tu o przedstawienie (z perspektywy) rdzennych mieszkańców w jak najgorszym świetle, a raczej przy tej okazji o wyjaśnienie dlaczego tacy są, w imię czego dokonują takich aktów. Nie raz takie pytania zadaje porucznik De Buin. Nie są to jednocześnie pytania rzucane na wiatr, bo z reguły dostaje konkretną odpowiedź czy to ze strony McIntosha, czy indiańskiego pomocnika tropiciela. Sam Ulzana raz, że uciekł z niewoli, dwa, że zrobił to głównie dlatego, by porzucić „zapach” białego człowieka, jego kulturę, nadchodzącą cywilizację, która coraz bardziej agresywnie wdziera się w świat Apacza. Musi znowu posmakować krwi, ognia i cierpienia innych. Każda ofiara go wzmocni.
Można napisać, że Ucieczce Ulzany towarzyszy posępny nastrój. To prawda, ale wynika on głównie z realistycznie przedstawionej natury samej opowieści. Nie uświadczymy tutaj ani epickości, ani patosu, a tylko i wyłącznie wyważony język. W swoim nihilistycznym tonie western Aldricha zahacza o rewizjonizm i demitologizacje historii o wielkim podboju Dzikiego Zachodu. Próżno tu szukać choćby promyka nadziei, który mógłby towarzyszyć osadnikom, farmerom, którzy doglądają plonów. To historia o pościgu, na ziemi, która nie znosi mięczaków, wzdryga się przed nimi i traktuje obcesowo.
Ucieczka Ulzany uważany przez krytyków za jeden z najlepszych westernów z lat 70. to w końcu thriller, ten najlepszy, bo nie tylko trzymający w napięciu, ale przedstawiający wyrafinowaną rozgrywkę pomiędzy uciekinierami a ścigającymi. Plany, fortele, zamiary są przedstawione jak w partii szachowej i planowane na klika ruchów przed. Czy wszystko się uda, zweryfikuje los rzucony na koło fortuny.