Zaskakujące jest to, że ze złotego okresu slasherów tak rzadko wspomina się Zabójcę Rosemary. Wszak tytuł ten powinien bez wstydu stanąć obok i być wymieniany jednych tchem wraz z Halloween, Piątkiem 13. i kilkoma innymi szlagierami. Zabójca Rosemary być może i jest zamknięty w standardowych ramach (jest tajemnica, morderca wyłuskuje ofiary lepiej niż świnia trufle, a śmierć smakuje tu jak wino z tego lepszego rocznika), lecz wybija się na tle innych z kilku przyczyn. Po pierwsze, antagonista, który jest tak samo sprawny jak koledzy po fachu, a prezentuje się lepiej (jako upiorne wspomnienie II wojny światowej zabójca nosi szykowny mundur, a w ręku najczęściej dzierży długi nóż, nie pogardzi też widłami). Jednak najwyższe uznanie należy się Tomowi Savinienimu. To właśnie on sprawił, że body count, może i niewielki, to zaspakajający nawet te najwybredniejsze gusta. Widły wbijają się tak, że brzuch zaczyna swędzić, a po akcjach z nożem chwytasz się za gardło. Ot tak, dla bezpieczeństwa. I nie są to szczególnie wymyślne akty zbrodni, jednak przedstawione bardzo sugestywnie i naturalnie. Klimatyczny, niekiedy w odcieniu żółtego kryminału, zadziorny przy bliskiej konfrontacji, z pewnością niedoceniony. Wszystko natomiast dopiął na ostatni guzik Joseph Zito, który kilka lat później nakręcił udaną, czwartą część Piątku 13.
Czas trwania: 89 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Joseph Zito
Scenariusz: Glenn Leopold, Neal Barbera, Eric Lewald, Mark Edward Edens, Michael Edens
Obsada: Vicky Dawson, Christopher Goutman, Lawrence Tierney, Farley Granger, Cindy Weintraub
Muzyka: Richard Einhorn
Zdjęcia: João Fernandes