Tytuł ten od dłuższego czasu znajdował się w moich planach ze względu na częste porównania do Kooyanisqatsi z 1986 r., które przed laty zrobiło na mnie niemałe wrażenie. Obydwa dzieła łączy nie tylko osoba operatora wcześniejszego z nich, zaś reżysera Baraki, Rona Fricke, ale także forma i treść, stanowiące niejako kontynuację tamtego utworu. Brak tu jakiejkolwiek narracji i dialogów, które miałyby fatalny wpływ na siłę oddziaływania filmu, jest zaś to, co od początku stanowiło o magii kina jako medium sztuki: wyjątkowość właściwie uchwyconego, wprawionego w ruch obrazu oraz jego korespondencja z dźwiękowym tłem. Utwór niemieckiego artysty stanowi celebrację w zasadzie każdego aspektu istnienia na Ziemi: od spieczonych słońcem pustyń i odludnych, rajskich plaż, przez zbiorowe modły w buddyjskich świątyniach oraz plemienne rytuały, aż po pracę nowoczesnych fabryk i nieustający, opętańczy pęd życia wielkich metropolii. Wszystko to zaś spajają wizje nieprzeliczonych, dalekich gwiazd i odległych galaktyk, jak gdyby Baraka była dziełem kogoś, kto przybywa z zewnątrz, by z zafascynowaniem przyjrzeć się naszemu światu… Fricke fotografuje w natchniony sposób, jego obrazów nie sposób zapomnieć; do każdego z nich zaś Michael Stearns odnajduje najdoskonalej pasującą ilustrację muzyczną. Dzieło pozbawione jest jednoznacznego przesłania, czy jakiejkolwiek warstwy fabularnej, pozostaje zaś, w ponad 25 lat od premiery, wizualną ucztą i zarazem jednym z najbardziej artystycznie twórczych obrazów wyjątkowości życia na naszej planecie.
Ostatni z klasycznych filmów Wernera Herzoga, którego seans do minionego roku wciąż na mnie oczekiwał. Cobra verde to dla niemieckiego reżysera i miłośników jego twórczości film ze wszech miar wyjątkowy: stanowi zarazem zwieńczenie najsłynniejszego okresu w twórczości legendarnego artysty (Krzyk kamienia z 1991 r. to już nieco słabszy i inny w charakterze utwór), jak i kres osławionej, burzliwej relacji z Klausem Kinskim, adekwatny zresztą do jej kontrowersyjnego charakteru. Historia drogi na szczyt oraz upadku tytułowego bohatera zawiera w sobie większość najsłynniejszych herzogowskich motywów: szaleństwo i manię wielkości głównego bohatera, żądzę odkrywania i zdobywania świata, zderzenie cywilizacji zachodu ze światem kultur pierwotnych, zachwycającą wizję natury, wreszcie nawiązania do sztuki okresu romantyzmu; wzrok Kinskiego zaś znów łączy w sobie szaleństwo i jakąś swoistą nieobecność, oderwanie od materialnej rzeczywistości. Film nie ma ani tak finezyjnie poprowadzonej narracji, ani tak pieczołowicie zbudowanego napięcia jak poprzedzające go arcydzieła – Aguirre, Fitzcarraldo czy Nosferatu, nie jest również tak wyrazisty pod względem fabularnym i ideologicznym. Moc hipnotycznych wizji Herzoga jednak, niezastąpiona, nieziemska muzyka zespołu Popol Vuh i wyjątkowo liryczny, kontemplacyjny charakter niektórych scen sprawiają jednak, że klimat utworu zbliża go momentami, pod względem siły oddziaływania na widza, do wspomnianych słynnych poprzedników.
Uderzający portret człowieka, nad którego życiem błędne decyzje z przeszłości zaciążyły, jak się wydaje, zbyt mocno. Max nie jest zepsuty moralnie czy do cna zły, jednak przestępcza ścieżka, na którą niegdyś wstąpił, zdaje się go od siebie uzależniać. To jedyny świat jaki zna, jedyny, jaki rozumie. Zwolnienie warunkowe prezentuje jego kryminalną aktywność zaskakująco realistycznie, czy wręcz naturalistycznie, bez grama efekciarstwa znanego z bardziej typowych hollywoodzkich filmów akcji. Dojmujący jest tu obraz pracy organów ścigania, które zdają się niemal wpychać Maxa z powrotem do więzienia. Wielką zaletą filmu jest również precyzyjnie poprowadzona narracja oraz bardzo dobre aktorstwo, ze znakomitą, minimalistyczną rolą Dustina Hoffmana na czele. Niezwykły potencjał kryje się także w niespodziewanej relacji Maxa z młodą Jenny: ich wspólne sceny emanują wyjątkową siłą, czułość i subtelność, jaką skrywają sprawia, iż utrzymane są w zupełnie odmiennym od reszty obrazu tonie. Jednak rozwiązanie losów pary skrywa jedyną wyraźną słabość filmu: rozstanie bohaterów jest nagłe i pozbawione logicznego fabularnego uzasadnienia, dialog w tej scenie zaś zupełnie nie przekonuje, tak jakby twórcom na rozwiązanie akurat tego aspektu dzieła zabrakło dobrego pomysłu.
Film Jacques’a Rivette, jednego z czołowych przedstawicieli francuskiej Nowej Fali, jest wyjątkowy z kilku powodów. Przede wszystkim, stanowi on jeden z najpoważniejszych utworów o sztuce i jej tworzeniu. Ponad czterogodzinny, wiedziony niespieszną narracją, ukazujący proces kreacji dzieła malarskiego nierzadko w czasie rzeczywistym, stanowi wyzwanie nawet dla wytrawnego kinomana. Przy odpowiedniej dozie uwagi i należytego nastawienia emocjonalnego seans przynieść może jednak zaskakujące odkrycia: okazuje się bowiem, iż film o takiej charakterystyce niekoniecznie musi nużyć, może zaś przynieść uczucie wytchnienia i swoistego wewnętrznego spokoju, czemu sprzyja jego warstwa formalna (tło dźwiękowe złożone głównie z dźwięków rzeczywistych, przeważnie pozbawione muzyki, montaż bardzo harmonijny, starannie dobrana, wyciszona lokalizacja wydarzeń). Intrygująco przedstawiony jest tu nie tylko proces tworzenia arcydzieła, ale także relacja pomiędzy artystą i jego muzą. Kino francuskie nierzadko kojarzy się z dość dosłownymi, bezpośrednimi wizjami seksualności, jednak związek emocjonalny Frenhofera i Marianne pełen jest niedopowiedzeń i subtelności. Niezwykle intryguje również obraz cielesności muzy mistrza – ciało bohaterki Emmanuelle Beart, nagie przez większość czasu trwania filmu, jest bardzo zmysłowe i pociągające, ale nie mniej detaliczny okazuje się również obraz duchowy jego właścicielki. Utwór stanowi eksplorację, w równym stopniu intrygującą, Frenhofera jako artysty zawieszonego pomiędzy rzeczywistością i światem własnej sztuki oraz Marianne, znajdującej się gdzieś w połowie drogi między poddaniem się mu a próbą zbuntowania się i wpłynięcia na jego wolę.
Piękna złośnica to film specyficzny i, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, trudny w odbiorze, ale, oglądany w odpowiednich warunkach i przy odpowiednim nastawieniu, może stać jednym z bardziej wyrazistych kinowych doświadczeń.