Frank Castle, czyli Punisher to jedyna postać z uniwersum Marvela, w stosunku do której mogę nie być obiektywny. Ten bohater towarzyszył mi od pierwszych komiksów z wydawnictwa TM-Semic (początek lat 90.), a kolejnych przygód wypatrywałem przez szybkę w kioskach na kilka dni przed dostawą. Sympatyzuję z nim i kibicuję w kolejnych ekranowych odsłonach. To nie jest tak, że są lepsze czy gorsze próby przełożenia komiksowego formatu na kinowy bądź telewizyjny. Dla mnie każda odsłona była na swój sposób dobra i w każdej były świetne momenty. Nie miałem również nigdy problemu z żadnym odtwórcą głównej roli, bo twórcy za każdym razem spisywali się nad wyraz dobrze przy castingu.
Pierwszy sezon Netflixowego Punishera był wyjątkowy. Oto dostaliśmy bohatera z krwi i kości, a 13 odcinków napędzanych motywem zemsty, historią weteranów i połamanej przyjaźni oglądało się bardzo dobrze. Finał był rozrywający. Dosłownie. Z perspektywy czasu doszło jednak do mnie, że wysoką ocenę mogłem wystawić Punisherowi patrząc na niego przez pryzmat kilku odcinków i kilku scen. Mogło tak być. Czy podobnie jest więc z sezonem drugim?
Frank opuścił Nowy Jork i prowadzi życie tułacza. Pomieszkuje w motelach, stara się nie rzucać w oczy. Jednak Frank jak to Frank, nie potrafi nie interweniować, gdy komuś dzieje się krzywda. To jedna opowieść, bo jego „pomoc” uruchamia cały ciąg zdarzeń i za naszym bohaterem rusza zbir, równie groźny co Frank. Drugą, równoległą historią jest powrót do świata żywych Billy’ego Russo.
Pierwsze trzy odcinki pochłania się na raz. Ze swoim otwarciem i paralelą pomiędzy finałem a motywem przewodnim Ataku na posterunek 13 Johna Carpentera mógłby być zamkniętym pełnym metrażem. Ogląda się to fenomenalnie, akcja jest poprowadzona spójnie, Frank wplątuje się w wydarzenia jak należy, bardzo po swojemu i bardzo naturalnie. Taki jest początek. Twórcy jednak mając do dyspozycji 13 odcinków, tak samo jak w sezonie pierwszym, „czas” muszą czymś zająć. Frank wraca na stare śmieci i akcja aż do finału będzie przebiegać w dwóch rozwijających się tuż obok siebie (sporadycznie się przenikających) wątkach. Można mieć problem z tym, że rozbijając fabułę na dwie osobne historie scenarzyści zagmatwali trochę całość. Owszem, przez cały środek drugiego sezonu towarzyszyło mi uczucie, że opowieść jest prowadzona chaotycznie. Ten brak spójności wynagradzany jest rzecz jasna akcją, w której o dziwo nie tylko Punisher bryluje, ale i jeden z antagonistów, bynajmniej nie Jigsaw.
Już po pierwszym teaserze pojawiły się głosy narzekające na wizerunek Billy’ego Russo (Ben Barnes), którego twarz powinna wyglądać, jakby zajął się nią wprawny kucharz ścierający warzywa na sałatkę. Może i inny Jigsaw, ten z Punisher: War Zone (Dominic West), filmu pełnometrażowego z 2008 roku wyglądał sugestywniej, ale tutaj (w odniesieniu do próbującej się trzymać w ryzach prawdopodobieństwa akcji) wygląda wiarygodniej. Gorzej z samym aktorem, który nie był w stanie przedstawić wszystkich emocji, które bezsprzecznie targały Billym. I tak, dodając jeszcze wątek szpitalny i syndrom sztokholmski dostaliśmy osobliwe love story, mało intrygujące, które stanowi wspomniany „wypełniacz” czasu antenowego. Reszta to sam miód, a dwutorowość akcji można odczytać tylko in plus, bo na dwóch „frontach” dzieją się równie ciekawe rzeczy. Punisher zmuszony do prowadzenia dwóch spraw, w rezultacie kilku pojedynków dwoi się i troi, a ostatecznie dostajemy dwa razy więcej akcji niż w sezonie pierwszym. Pierwsze skrzypce gra jak zwykle Jon Bernthal, ale i Josh Stewart w roli jednego z przeciwników (spora niespodzianka!) wcale mu nie ustępuje. Obaj mają jasne motywy, które przekładają się na solidny ekranowy mord. W tej kwestii trzeba napisać, że S. Craig Zahler (reżyser Brawl in cell block 99) mógłby popatrzeć z uznaniem na to, co oferuje drugi sezon Punishera. Bójki są o wiele dłuższe i bardziej widowiskowe niż w pierwszym sezonie. Walka wręcz, czy to z udziałem Franka, czy wspomnianego antagonisty wynosi na kolejny poziom telewizyjną przemoc. Tu już nie ma tylko pojedynczych scen, a całe sekwencje, dokładnie tak jak w filmie Zahlera.
Czy cierpi na tym historia i czy cała ta agresja przykrywa to co ma do zaoferowania Punisher? Dość wyraźnie przebija się ponownie wątek weteranów, tym razem z mniejszym znaczeniem stresu pourazowego, a głównie z problemem znalezienia sobie miejsca w cywilu. Dochodzi cały szereg wątpliwości co do słuszności działań mściciela, a i parę mu najbliższych osób ma już chyba dosyć „wojny”, którą Frank prowadzi. Drugi sezon Punishera pogłębia sam obraz głównego bohatera jako przytłoczonego swoim brzemieniem i stawia go w świetle człowieka skazanego na izolację. To mocny przekaz, który wskazuje na to, że Castle jako toksyczne indywiduum pochłania świat swoim gniewem, nie jest w stanie się uspokoić i każdy kto z nim obcuje narażony jest na rykoszet.
Drugi sezon Punishera fani przyjmą bezkrytycznie. Znowu usłyszycie ten potrafiący kruszyć kamienie głos Bernthala, zobaczycie doskonałą choreografię walk, przemyślane sekwencje z udziałem kaskaderów i tonę przemocy. I chociaż mniej tu smutku i brak momentów, gdy Frank Castle odpływał w swoim cierpieniu, to wciąż kawał bardzo dobrego serialowego kina.