W Nowym Jorku, wielomilionowej metropolii dochodzi do morderstwa. Wprawdzie Jean Dexter, modelka, zostaje odnaleziona tak, jakby ktoś chciał zasugerować jej samobójstwo, ale gliniarze nie optują za długo przy tej wersji. Rozpoczyna się śledztwo. Z premedytacją piszę tak lakonicznie o samej sprawie, bo nie ona stanowi o niezwykłych atutach filmu. Po prawdzie, sama intryga ulatuje dość szybko po seansie, co nie znaczy, że w trakcie nie jest zajmująca. Jest i stanowi istotne… tło. Na pierwszym planie w tym dość nietypowym kinie noir stoi forma. Kryminał nakręcony został w sposób niezwykle realistyczny i bardzo mu blisko do policyjnego dokumentu. Już w scenach otwierających jesteśmy odpowiednio przygotowani przez narratora, a głosu użyczył producent Mark Hellinger (który niestety nie dożył premiery filmu i zmarł na krótko przed nią na zawał serca).
Głos narratora towarzyszy nam przez cały seans. Komentuje wydarzenia, opowiada o Nowym Jorku, wyjaśnia policyjną robotę, dopinguje bohaterów. „To twoje miasto. Dobrze się przyjrzyj. Jean Dexter nie żyje, a rozwiązanie zagadki jest tam” – słyszymy, gdy gliniarz podchodzi do okien i spogląda na rozciągającą się aż po horyzont miejską panoramę.
Film kręcony był na ulicach Nowego Jorku, bez statystów, dodatkowego oświetlenia, z profesjonalnymi aktorami na pierwszym planie, którzy doskonale zgrali się z bijącym tętnem miasta. I to właśnie ono wydaje się być tu głównym bohaterem – miasto, które oddycha miarowo i pojedyncza śmierć nie jest w stanie zakłócić stałego rytmu dnia i nocy. Jean Dexter zagości rzecz jasna na pierwszej stronie w dziennikach, ale to tylko kwestia kilku dni, by pojawiła się kolejna sprawa. Takie są realia.
Warto zwrócić uwagę na pierwszorzędną grę Barry’ego Fitzgeralda, który wcielił się w głównego bohatera, porucznika Daniela Muldoona. Gra pewnego siebie, inteligentnego gliniarza, o nieco ironicznym podejściu do życia. Trzeba potraktować film Julesa Dassina jako tytuł, który wymyka się schematom gatunku i w tej relacji ortodoksi kina noir mogą mieć problem z odbiorem. Oryginalna formuła nie przysłania jednak wszystkich stricte sensacyjnych atutów. Są przesłuchania, dialogi, których chce się słuchać, wspaniały pieszy pościg (gdy zdamy sobie sprawę z tego, że jest kręcony wśród ludzi, którzy de facto nie są statystami, a zwykłymi mieszkańcami, docenimy produkcję jeszcze bardziej) i trzymający w napięciu finał. Pod tym względem Jules Dassin odhaczył wszystkie motywy, które powinny pojawić się w miejskim thrillerze. Mogłoby się wydawać, że dokumentalizm i obraz, który jest kręcony w takich warunkach (zdjęcia w większości ujęć są zapisem życia na nowojorskich ulicach), odejmą po trosze artystycznego ducha z filmowych kadrów. Tak się nie stało, a operator William H. Daniels otrzymał za swoją pracę statuetkę Oscara w kategorii najlepsze zdjęcia – film czarno-biały). Świetny film.