Kiedy Abraham Polonsky odmówił składania zeznań przed komisją McCarthy’ego został wpisany na czarną listę. Jego reżyserska kariera stanęła pod znakiem zapytania, a kongresmen Harold H. Velde publicznie nazwał go „bardzo niebezpiecznym obywatelem”. Polonsky jednak wciąż wydawał powieści i eseje (pracował również jako scenarzysta), chociaż przez długi okres pod licznymi pseudonimami. Do reżyserii powrócił w 1969 roku za sprawą Był tu Willie Boy, gorzkiego westernu, który wpisywał się w nurt kina kontestacji. Film stanął więc w kontrze do hollywoodzkich widowisk i naszkicował bolesny obraz międzyludzkich relacji i sytuacji pełnej napięć pomiędzy rdzennymi Amerykanami, a tymi, którzy uzurpują sobie prawo narzucania własnego kodeksu.
Głównym bohaterem jest Willie Boy, Indianin z plemienia Pajutów, postać prawdziwa, a fabuła dotyczy pościgu za nim. Otóż Willie powracając w rodzinne strony, które teraz są częścią rezerwatu, wraca też do swojej ukochanej Loli (piękna Katharine Ross). Chce się z nią związać na stałe, ale sprzeciwia się temu ojciec dziewczyny, którego Willie zabija w obronie własnej. Według prawa plemiennego Lola powinna stać się własnością Williego, ale prawo ustanowione przez bladą twarz mówi jasno – mężczyzna to morderca. Kochankowie uciekają, Indianin staje się wyjętym spod prawa człowiekiem i rozpoczyna się pościg, o którym wspomina się jako „The west’s last famous manhunt” (taka właśnie inskrypcja jest wyryta na płycie ustawionej w miejscu, w którym pościg się zakończył, chociaż lokalni Indianie twierdzą, że Willie nigdy nie został złapany).
Sprawa Williego Boya pewnie skończyłaby jako historia przekazywana z pokolenia na pokolenie i z czasem traciłaby na swojej sile, stałaby się legendą być może skazaną na zapomnienie, gdyby nie dziennikarz Harry Lawton. To właśnie on i jego książka Tell them Willie Boy is here określana mianem literatury faktu, stała się kanwą pod filmową opowieść o człowieku, Indianinie, który tak jak i jego lud jest skazany na zagładę. Sam film jako western rewizjonistyczny zahacza tak samo o wymiar symboliczny, jak i dosłowny w swoim przesłaniu. Jest tu sporo o nietolerancji, prześladowaniach, przynależności i wierności zasadom i tradycjom. Fantastycznie obsadzony w tytułowej roli Robert Blake, dla którego ostatnią rolą (jak na razie) był występ u Davida Lyncha, gdzie wcielił się w Mystery Mana w Zagubionej autostradzie (w latach 70. aktor był popularny jako policjant w serialu Baretta), tutaj zagrał bohatera z zasadami, który nie potrafi odnaleźć się pod nieczułym jarzmem białego człowieka. Ściga go natomiast szeryf Cooper (Robert Redford), mężczyzna o złożonym charakterze. Jedną z wielu zalet filmu jest zresztą to, że Abraham Polonsky tak mocno zakreślił zarówno niespokojnego ducha czasów, jak i niejednoznaczną ludzką mentalność, która znalazła się w pewnym zawieszeniu na przełomie dziejów. Szeryf, nad którym unosi się wciąż duch własnego ojca (wspominany co rusz przez przybocznych szeryfa jako jeden z najzuchwalszych kowbojów tropiących Indian), wciąż ma problem z własną przynależnością. Jest niechętny do ścigania, ale też czuje potrzebę zrobienia czegoś. Z drugiej strony zdaje się być też gotowy na bardziej cywilizowane rozwiązania, a najchętniej pozostawiłby sprawę Indianom. Jego potrzeba „zmiany” jest wyraźna, jednak on sam nie ma wystarczająco silnej osobowości na zrobienie kroku w jakąkolwiek stronę, więc poddaje się biegowi wydarzeń. Cały film jest wypełniony postaciami borykającymi się ze swoimi rozterkami. Przez to Był tu Willie Boy jest tak imponujący treściowo, bo przecież pościg (świetnie zresztą zaprezentowany, z wszystkimi traperskimi odniesieniami) to tylko wierzchołek góry lodowej.
Nie sposób przejść obok wielu filmowych elementów. Świetne kreacje aktorskie, piękne zdjęcia Conrada L. Halla, który wykorzystał w tym celu naturalne plenery stanu Kalifornia (część sekwencji nakręcono w parku narodowym Joshua Tree) i w końcu muzyka Dave’a Grusina, w tym filmie wyjątkowa. Mało jest w ilustracjach muzycznych odwołań do soundtracków, które można kojarzyć z westernami, a pasuje on raczej do miejskiego policyjnego thrillera. Był tu Willie Boy to doskonale wyreżyserowany, bogaty w znaczenia film, który wypada odkurzyć, bo wydaje się być co najmniej niedoceniony.