Na łamy 'Po napisach’ powraca Mariusz Czernic, redaktor z portalu Film.org.pl, twórca bloga Panorama Kina (na której wskazał mi wiele filmowych kierunków). Tym razem zajrzał do filmowego roku 1958, a w cyklu 'Niedocenione’ wskazuje cztery tytuły, na które powinniście zwrócić uwagę. Zachęcam również do poprzedniego wpisu Mariusza, czyli 'Niedocenionych’ z 1968 roku oraz wcześniejszych ’47, ’57 i ’67
Hiszpańskie wakacje (1958), reż. André Hunebelle
W oryginale film nosi tytuł Taxi, roulotte et corrida, który na Filmwebie i polskiej Wikipedii otrzymał polski tytuł Taxi, ruletka i corrida. Francuskie słowo „roulotte” musiało kogoś zmylić, bo oznacza ono przyczepę kempingową. I rzeczywiście w filmie żadnej ruletki nie ma. Głównym bohaterem jest paryski taksówkarz, który zabiera rodzinę w podróż do Hiszpanii. Towarzyszy mu rodzina szwagra – do nich należy przyczepa kempingowa występująca w tytule, a corrida symbolizuje Hiszpanię, do której bohaterowie zmierzają. I choć nie ma tu scen rozgrywających się na arenie walk byków, pojawia się zabawna scena z bykiem atakującym turystów. Corrida to również przystań opanowana przez gangsterów odpowiedzialnych za kradzież i przemyt diamentów. Cenny łup trafia do kieszeni marynarki głównego bohatera i rozpoczyna się komedia pomyłek.
Przed obejrzeniem tego dzieła byłem przekonany, że widziałem wszystkie filmy z Louisem de Funèsem w roli głównej. W czasach mojego dzieciństwa telewizja nieustannie przypominała te produkcje. Nie żebym źle to wspominał, do dziś jak słyszę słowa „francuska komedia” jestem nastawiony pozytywnie, bo komedie znad Sekwany z reguły zawsze poprawiały mi nastrój. Nie inaczej jest z Hiszpańskimi wakacjami – film lekceważony przez stacje telewizyjne, ale zaskakująco dobry, zrealizowany z pomysłem, trochę głupkowaty, ale na pewno nie głupszy od serii przygód żandarma z Saint-Tropez. Wspaniały jest choćby fragment, w którym główny bohater po wypiciu mocnego trunku zamiast upaść rozkręca się, odstawiając hiszpański taniec. Twórcy filmu, scenarzysta Jean Halain i reżyser André Hunebelle, odnieśli potem sukces dzięki trylogii Fantomas, w której ponownie obsadzili niezawodnego Louisa de Funèsa.
SOS Titanic / A Night to Remember (1958), reż. Roy Baker
Najbardziej imponujące – do czasu słynnego filmu Jamesa Camerona – przedstawienie historii Titanica. O największej katastrofie morskiej opowiadały między innymi niemiecki film z 1943 o antybrytyjskiej wymowie w reżyserii Herberta Selpina i Wernera Klinglera oraz hollywoodzki dramat z 1953 zrealizowany przez Jeana Negulesco. Brytyjska wersja reżyserowana przez Roya Bakera powstała w oparciu o książkę Titanic. Pamiętna noc (A Night to Remember, 1955). Jej autor Walter Lord przeprowadził wywiady z ponad 60 ocalałymi z katastrofy, budując na podstawie tych rozmów wiarygodny obraz ludzi w obliczu wielkiej katastrofy. Producentom filmu udało się dotrzeć do jeszcze większej liczby ocalałych pasażerów, co też świadczy o ogromnym zaangażowaniu, by stworzyć jak najbardziej realistyczne dzieło.
Film, w przeciwieństwie do sławnego oscarowego melodramatu, nie skupia się na wątkach miłosnych. Autorów bardziej interesowało narastające z każdą minutą napięcie, rosnący gniew i panika wraz ze zmniejszaniem się szans na ocalenie. Natura ludzka jest jak morze – w jednej chwili spokojna, w następnej wzburzona. Produkcja zawiera aspekt widowiskowy, aczkolwiek należy zwrócić uwagę, że statek tonie w całości, nie łamiąc się na dwie części, co jest niezgodne z prawdą. Jednakże fakt ten był nie do podważenia dopiero po dotarciu do wraku w 1985 roku. Wcześniej, na podstawie sprzecznych relacji ocalałych pasażerów, nie można było z całą pewnością stwierdzić, czy statek przed zatonięciem się przełamał czy nie.
Szeryf i blondynka (1958), reż. Raoul Walsh
Westerny lubię, ale niewiele jest westernów komediowych, które mnie autentycznie bawią. Do najlepszych mogę zaliczyć Szeryfa i blondynkę (w oryginale The Sheriff of Fractured Jaw). To opowieść o angielskim dżentelmenie (Kenneth More) wychowanym w rodzinie rusznikarzy, który nie interesuje się rodzinnym biznesem, ale pod groźbą wydziedziczenia decyduje się handlować bronią. Według doniesień prasowych amerykański Dziki Zachód jest dobrym miejscem, w którym można na tym biznesie zarobić. Nasz dżentelmen jedzie więc do Ameryki, gdzie przeżywa mnóstwo perypetii. Gdy pojawia się Jayne Mansfield, piękność w stylu Marilyn Monroe, już wiadomo, że historia zmierza do romansu tej dwójki, ale ważniejsze jest to, co się dzieje w międzyczasie: potyczka z Indianami, zabawa w szeryfa, konflikt między farmerami, czyli Dziki Zachód w pigułce.
Produkcję uatrakcyjniono za pomocą piosenek – są trzy sceny, w których Jayne Mansfield udaje, że śpiewa głosem Connie Francis. Wszystkie utwory powstały specjalnie do filmu, a ich autorem jest Harry Harris. Piosenka z czołówki, In the Valley of Love, została fajnie zaaranżowana – w charakterze chóru wykorzystano echo odbijające się od skał. Ciekawe jest to, że zdjęcia nie zostały zrealizowane w Stanach Zjednoczonych, lecz w Anglii i Hiszpanii. To ponoć pierwszy western nakręcony w Hiszpanii. Nieźle film się prezentuje od strony dialogów – ukazano tu (oczywiście z pewną przesadą) różnice w sposobie mówienia dobrze wychowanych Anglików i nieokrzesanych ludzi Dzikiego Zachodu. Autorzy nabijają się także z Indian, zachowując pewne pozory realizmu poprzez obsadzenie prawdziwych Indian z kanadyjskiego plemienia Cree. Jeden z nich, Jonas Applegarth, pojawił się w niewielkiej roli w dwóch innych filmach Raoula Walsha: Saskatchewan (1954) i Operacja Saipan (1955).
Zimne piwo w Aleksandrii (1958), reż. J. Lee Thompson
W swoim czasie ten film został doceniony (FIPRESCI w Berlinie i cztery nominacje do nagród BAFTA), ale potem J. Lee Thompson nakręcił Działa Navarony (1961) i jego poprzednie dokonania przestały mieć znaczenie. To, co nakręcił wcześniej wydaje się jednak bardziej wartościowe od tego, co zrobił po sukcesie Dział Navarony. Z otchłani zapomnienia warto wydobyć przede wszystkim wojenno-przygodową produkcję Zimne piwo w Aleksandrii. Akcja toczy się w 1942 w trakcie zaciętych walk o Tobruk. Podczas ewakuacji kapitan z brytyjskiego korpusu transportuje jednostkę medyczną (ambulans z dwoma pielęgniarkami na pokładzie) w kierunku brytyjskich służb stacjonujących w Aleksandrii.
Film powstał w oparciu o książkę Christophera Landona, który służył w mobilnej jednostce medycznej podczas kampanii północnoafrykańskiej. To bardziej dramat charakterów niż klasyczna produkcja wojenna, gdyż scen przemocy nie ma tu wiele, a zamiast nich jest narastające napięcie między ludźmi. Szczególnie gdy pojawia się postać kapitana van der Poela (świetna rola Anthony’ego Quayle’a) obraz zaczyna zbliżać się w stronę dzieła wybitnego. Znakomicie się to ogląda, wcale nie gorzej niż pełne akcji i przemocy zmagania na polu bitwy. Aktorom (na czele z Johnem Millsem) trudno cokolwiek zarzucić, realizatorom również, tym bardziej że zdjęcia powstawały w trudnych warunkach – w spalonej słońcem Libii.