To miał być przyjemny wieczór. Will wraz z nową partnerką udaje się na spotkanie z przyjaciółmi po latach. Wieczorna kolacja ma być próbą wskrzeszenia dawnych stosunków, kiedyś bardzo zażyłych, przerwanych nagle i bezpardonowo.
Jak długo można zwodzić widza, dorzucać do paleniska paranoi kolejne symptomy potęgujące schizofreniczny nastrój opowieści? Karyn Kusama udowadnia, że można długo lawirować pomiędzy nastrojami, nasilać złowrogi klimat, przede wszystkim oszukiwać.
Zaproszenie to dreszczowiec, który bawił się moimi wspomnieniami z tysięcy obejrzanych filmów. I to nie jest tak, że Kusamie udało się mnie do końca zwodzić. Do tego się nie przyznam! Chodzi raczej o to, że znając przynależność gatunkową filmu, pewnych rzeczy można się było spodziewać. Jedni wrzucają to do szuflady „przewidywalność”, ja wolałbym raczej powiedzieć o Zdarzeniu, że uderzyć musi, tylko nie wiadomo, w którym momencie.
Punktem wyjścia jest tu spotkanie przyjaciół po latach, pierwsze po traumatycznych przeżyciach, które dotknęły ówczesną rodzinę głównego bohatera. Szybko wkraczamy w specyficzny mikroświat ludzkich fobii i podejrzeń, a w centrum znajduje się Will (Logan Marshall-Green), którego z organizatorką przyjęcia łączy ponura przeszłość. Od początku stajemy murem za Willem, bo najwyraźniej mężczyźnie nie podoba się ani ten wieczór, ani kolejne przesłanki, że „coś jest nie tak”. Jesteśmy tym samym prowadzeni przez domysły, podejrzenia, które mogą być przecież zrzucone na nieprzepracowaną traumę i ogólnie słaby (wciąż) stan emocjonalny głównego bohatera.
Zaproszenie to film przekorny, zbudowany na podstawach psychodramy. Najważniejsze są tu rozmowy i rosnący niepokój Willa o wszystko co się dzieje wokół domowników, a także o każdy gest, element, który ich dotyczy. A to pan domu zamknął drzwi i wyjął klucz, a to ktoś chce odprowadzić do samochodu gościa, który chciałby wcześniej opuścić spotkanie. Tu wszystko wpływa na stan Willa, który i tak dogorywa pod deszczem przygnębiających wspomnień.
Zaproszenie trzeba traktować również jako zaproszenie dla Ciebie, widzu. Karyn Kusama, chociaż nie ustanawia nowych reguł w gatunku, doskonale żongluje emocjami, zakłada maski swoim postaciom, rzadko otwiera drzwi na oścież, zawsze pokazuje fragment mając nadzieję, że wpadniesz w pułapkę. Finał nie zaskakuje, ale przynosi oczekiwaną, co w tym przypadku ironiczne, ulgę.