Siedzący słoń to blisko czterogodzinny film – krzyk. Krzyk niemy, pod wodą, z którym nikt nie jest w stanie nic zrobić. Pierwszy i ostatni film Hu Bo, który odebrał sobie życie na chwilę po ukończeniu filmu, przedstawia relację z jednego dnia na chińskiej prowincji. Jest to jednocześnie pewna ilustracja międzyludzkich stosunków, których ujście, w tym przypadku, kończy się zawsze w bólu.
Zaczyna się od głupiego wypadku w liceum, który rozkręca spiralę beznamiętnej przemocy. Ale nawet to tragiczne wydarzenie nie jest w stanie zmienić losu przedstawionych bohaterów, choć teoretycznie można przecież sądzić, że „wybuch” powinien do czegoś doprowadzić. Nie tutaj, nie na chińskiej prowincji.
Obserwujemy więc jeden dzień z życia chłopaka, który postawił się szkolonymi łobuzowi. Jest też dziewczyna, która mieszka z matką, swoją przyszłą kopią zawieszoną w życiu pomiędzy dramatem a tragedią, kochankami a alkoholem. Jest i starszy mężczyzna. Mieszka ze swoimi dorosłymi dziećmi i wnuczką, śpi na balkonie i zaraz musi zmienić lokum na dom starców – „Musisz tato, bo nie ma tu dla ciebie miejsca”. I w końcu on, mężczyzna zagubiony pomiędzy romansami i stanami depresyjnymi, który choć ma więcej niż inni, to w sercu mniej niż wszyscy. Nienawidzi ludzi, świata, siebie. To starszy brat tego szkolnego łobuza. Przez cztery godziny będziemy mogli obserwować jak historie przenikają się w wydarzeniach, słowach, obrazach.
Cały film jest dla mnie symbolem, aktem oskarżenia w kierunku ojczyzny twórcy, Chin. Blisko czterogodzinny obraz to kilka przygnębiających historii z miejsc, których nie ma w folderach, z zapadłych nieogrzewanych osiedli z aurą, przez którą nie ma szans przebić się słońce. Szara, brudna, bardzo naturalistyczna ilustracja hasła 'no future’. Do końca.
Sądzę, że tragiczna historia związana z samym reżyserem pomogła, co jest ponure samo w sobie, w dystrybucji filmu. Z drugiej strony, tak nakręcony film (podstawą była powieść Hu Bo Huge Crack wydana w 2017 roku) z pewnością obroniłby się sam bez względu na sylwetkę twórcy. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, jak Siedzący słoń jest zrealizowany, z jaką siłą przekazu mamy tu do czynienia, jaką wagę mają słowa, jak wiążą fabułę. Rozmowy splatają akcję, łączą poszczególne fabularne nici, dodają tragizmu całej strukturze, która dostaje jeszcze kopa od niebywałe odważnych środków formalnych! Kręcony na długich ujęciach (od kilku do kilkunastu minut), rozgrywany w naturalnych plenerach przy zmieniających się porach dnia (jedna z finałowych scen rozpoczyna się za dnia, a kończy w półmroku), wszystko to dostarcza emocji, które jednak nie krzyczą w widzu, a pozwalają zrozumieć sytuację całego społeczeństwa, pokolenia, ale i jednostkowych przypadków.
Nie jest to film, który wzrusza, sprawi, że zaczniesz łkać, nie wydobędzie skrajnych emocji, bo gniewu w nim nie ma. Przypomina mi to raczej pogrzeb bez rodziny (tylko z tobą, widzu), na którym nie może być ani jednej łzy, ani jednego krzyku. Wiesz, że nic już nie zmieni sytuacji nieboszczyka. Możemy tylko obejrzeć film i docenić to, co mamy. Tamtej sytuacji nie zmienisz. Nie oszukuj się. Pesymistyczny do końca, gdzie nawet słowa jednej z postaci, która jest już o krok od wyjazdu: „Trzeba rozważyć różne opcje” – brzmią jak pośmiertne wyznanie reżysera.