Jest ich trójka: Jong-su z głową w chmurach, Haemi, piękna, lecz naiwna i Ben, koreański Gatsby. Łączy ich znajomość, a dzieli wszystko, zwłaszcza status społeczny. Głównym bohaterem jest Jong-su. Skończył studia na kierunku twórczego pisania, czyta Faulknera, zamierza kiedyś napisać powieść. Mieszka na prowincji tuż pod granicą z Koreą Północną i zamiast piania koguta, budzi go słyszany zza gór manifest dyktatury. Ma jedną krowę, wybuchowego ojca w areszcie, kilka metrów kwadratowych obornika. Losy trójki splatają się na chwilę. Jest to jednak czas wystarczający, by biedny chłopak zakochał się w pięknej dziewczynie, a ta odjechała w porsche tego bogatego i ślad po niej zaginął.
Tu wszystko jest tajemnicą, która może wychodzić albo z niedomówień, albo najzwyczajniejszych kłamstw. Samą dziewczynę spotyka przypadkiem po kilkunastu latach niewidzenia. Wychowywali się w tej samej wsi. Podobno, bo Jong-su jej nie pamięta. Jong-su karmi kota Haemi w trakcie jej wyjazdu do Afryki. De facto dorzuca karmę do miski kota, którego nigdy nie widział, bo podobno ten boi się obcych. Klimat tajemnicy przesiąka umysł chłopaka, a sam film wydaje się być czymś więcej niż tylko zawoalowanym gatunkowcem. Na drugim, wyraźnym przecież planie mamy i krytykę społeczną i piętnowanie różnic klasowych. Młody wykształcony w starej ciężarówce kontra biznesmen bez biznesu, który robi rzeczy sprawiające mu „radość”.
Poszlaki, które zatruwają umysł. Tak w skrócie można opisać Płomienie, jeden z tych obrazów, które dają wiarę, że wciąż można. Można tworzyć oryginalnie bawiąc się schematami. W gruncie rzeczy to co Płomienie robią z widzem, można porównać do podobnego stanu, który towarzyszył mi w trakcie seansu Zaproszenia Karyn Kusamy. Ale tak jak Kusama obawiała się zapewne o spokój ducha widza i w końcu wystrzeliła oczyszczając atmosferę, tak Chang-dong Lee strzela, ale atmosfery za cholerę to nie oczyściło, wręcz odwrotnie.
Płomienie w reżyserii Chang-dong Lee prezentowane na Camerimage w ramach sekcji współczesnego kina światowego są śmiałe i odważne, bo nie podają łatwych rozwiązań. Każdy gest, kadr, nawet muzyka pomagają w snuciu podejrzeń, ale twardych dowodów wciąż nie ma. Oparty na krótkim opowiadaniu japońskiego pisarza Haruki Murakamiego Barn Burning łapie się w schematy thrillera, ale nie oczekujcie żadnych klasycznych rozwiązań. Prowadzony w tempie powolnie wkręcającej się śruby wymaga cierpliwości, ale oferuje wiele. Oprócz oryginalnego scenariusza, pięknych zdjęć, świetnych audiowizualnych fragmentów (klub z muzyką trance, gdzie w trakcie muzycznej orki, co kilka tonacji przebija się cięcie na jedno dźwiękowe uderzenie na nutę pełnokrwistego thrillera), Płomienie są historią – tajemnicą, którą bardzo chciałbyś rozwiązać.