A więc Peter Berg pozazdrościł kolegom filmowcom. Pozazdrościł im Jasona Bourne’a, Ethana Hunta i paru innych. Dzięki scenariuszowi Grahama Rolanda i Lea Carpentera mógł powołać do życia agenta Jamesa Silvę (Mark Wahlberg), maszynę do zabijania, superinteligentnego żołnierza z tikiem, o którym twórcy nie dadzą nam zapomnieć do końca seansu. Silva dowodzi grupą uderzeniową, jedną z komórek CIA, która pilnuje, by Ziemia umarła wskutek naturalnego jej dewastowania przez ludzi, a nie przez niekontrolowane wybuchy nuklearne. W trudnym do określenia z nazwy państwie azjatyckim, na teren ambasady dostaje się policjant Li Noor (Iko Uwais). Pragnie azylu w USA, a kartę przetargową ma nie lada. Trzeba go wywieźć z kraju, a do pokonania grupa Silvy wraz z „przesyłką” ma tytułowe 22 mile.
Lubię jak ktoś jest stały w uczuciach, niezmiennie na tym samym posterunku, dokładnie tak jak Peter Berg. Amerykański filmowiec, okazyjnie aktor po raz kolejny opowiada o duchach, które bronią amerykańskiego stylu życia. Tutaj jednak nie tylko wierni fladze, a pewnemu porządkowi na świecie niezależnie od tego, kto aktualnie piastuje urząd. Berg próbuje odciąć się tym samym (przebitka na wymieniających uściski Obamę i Trumpa) od polityków na szczycie zakładając, że karty rozgrywa armia, zawsze po jasnej stronie mocy.
Całe Mile 22 to zatem typowo Bergowskie, militarystyczne fanfary, tutaj wespół z całym dobrodziejstwem używanej technologii kontrwywiadów, również tej, która kiedyś być może powstanie. Pomimo że Peter Berg sięga po te same tematy, realizacyjnie nie odbiega od swoich poprzednich filmów, a i akcję ma przecież nieskomplikowaną (co w tym przypadku powinno iść na plus). Mile 22 nie potrafi zaangażować widza. Schemat był już ogrywany w kilku filmach, choćby w 16 przecznicach Richarda Donnera i stanowi dobre zaplecze dla kina akcji, jednak tutaj nie ma nic ponadto. Nawet John Malkovich przeszkadza, bo tutaj występuje w wyjątkowo drętwej i niestrawnej odsłonie nadzorującego akcję „z góry”. Dość szybko przestaje nas interesować filmowa opowieść, co gorsza, przestaje nas interesować los ludzkości. Tak naprawdę wyczekujemy akcji i tą powinniście być usatysfakcjonowani.
Mam jednocześnie dziwne wrażenie, że Peter Berg największą frajdę miał właśnie z tego, że mógł na jednym planie mieć Marka Wahlberga (to już czwarty film Wahlberga i Berga razem, a w planach są kolejne) i Iko Uwaisa razem, bo Mile 22 okazuje się małym filmowym tribute dla indonezyjskiego fajtera. Uwais jak zwykle jest na miejscu i zawsze spisuje się doskonale w swoich morderczych choreografiach. I w zasadzie, nie ukrywam, warto Mile 22 obejrzeć głównie dla niego. Cała reszta, włącznie ze strzelaninami, kraksami, pościgami, chowa się w cieniu widowiskowego, brutalnego martial art Uwaisa, który swoimi kilkoma akcjami wznosi film Petera Berga na inny poziom, w tym przypadku, oglądalny.