Hashima

Hashima to dzisiaj opuszczona japońska wyspa zwana potocznie Okrętem Wojennym (alternatywny tytuł filmu to The Battleship Island). Początki jej „świetności” to koniec XIX wieku, kiedy odkryto na wyspie duże złoża węgla kamiennego. Wydobyciem zajmował się koncern Mitsubishi, również w czasie II wojny światowej, kiedy siłą roboczą zostali wówczas zesłani przez Japończyków obywatele Korei Południowej. Hashima stała się więzieniem, miejscem przymusowej pracy, najczęściej też ostatnim przystankiem dla Koreańczyków. W kasowym hicie, reżyser Ryoo Seung-Wan opowiada o ucieczce robotników z wyspy.

Porywający, z epickim rozmachem, z finałową sekwencją ucieczki, która jest jednocześnie wspaniałą sceną batalistyczną. To wszystko wygląda pierwszorzędnie, ale przyjemność można czerpać tylko wtedy, gdy zapomnimy jak grube nici wystają z Hashimy – filmu na wskroś mało subtelnego historycznie. Z pewnością przyjdzie to łatwiej europejczykowi, a dla mnie Hashima to przede wszystkim rozrywka, dużo łatwych emocji i upajanie się scenami akcji.

Szkoda, że nieznośna nadekspresja dodaje propagandowego wizażu. Oczywiście, że Japończycy nie mają tu prawa głosu, a w tym przypadku przedstawieni są wręcz karykaturalnie, jak postacie z kreskówek z pragnieniami, które w sekundę odczytasz z mimiki i dotyczą głownie pragnienia śmierci Koreańczyków. Warto jednak Hashimę zobaczyć, bo jako wysokobudżetowa produkcja z południowej Korei powala rozmachem, detalami, zdjęciami i przygotowaniem scenografii. Nie mogli sobie bowiem twórcy pozwolić na kręcenie w oryginalnym miejscu (nie mieli tyle szczęścia co na przykład Sam Mendes ze swoim Skyfall). Na wysokości zadania stanął scenograf Lee Hwo-kyung, który dzięki odpowiedniemu budżetowi był w stanie przez sześć miesięcy zbudować dekoracje w Korei Południowej. Jak mówił później sam reżyser w wywiadzie, plan filmowy wyglądał jak kinematograficzne przedsięwzięcia z Hollywood z lat 30.

Jasne, że ponury wydźwięk filmowy przychodzi (niestety) tylko z jednej ze stron, brakuje balansu, a film wygląda jak gra do jednej bramki. Rozmach wynagradza jednak dużo, aktorskie szarże Hwang Jung-mina mogą irytować, ale na drugim biegunie jest Song Joong-Ki i So Ji-sub. Pierwszy gra agenta wyszkolonego przez amerykański wywiad, drugi byłego gangstera z Seulu. To postaci, które pasują do twardego wymiaru filmu.

Można narzekać na kilka rzeczy w filmie, ale nie sposób nie dostrzec i nie docenić doskonałej realizacji. To film, który potrzebuje wielkiego ekranu, sali kinowej, potężnego nagłośnienia. Warto zobaczyć, choćby po to, by przekonać się, że słowo „epicki” jest w tym przypadku jak najbardziej uzasadnione.

6/10 - niezły

Czas trwania: 132 min
Gatunek: dramat, akcja
Reżyseria: Seung-wan Ryoo
Scenariusz: Seung-wan Ryoo
Obsada: Jung-min Hwang, Ji-seob So, Joong-Ki Song, Jung-hyun Lee, Su-an Kim
Zdjęcia: Lee Mo-Gae
Muzyka: Leo Bang