Mater Suspiriorum (Mother of Sighs, najstarsza), mater Tenebrarum (Mother of Darkness) i mater Lachrymarum (Mother of Tears) – trzy matki z dedykowanej im trylogii Dario Argento (Suspiria, Inferno, Mother of tears), wiedźmy znowu na filmowych kliszach.
Luca Guadagnino postanowił nie tyle odtworzyć na nowo fabułę, co zreinterpretować trylogię wykorzystując do tego kilka elementów z filmu Argento z 1977 roku. Tym samym Guadagnino objawił się jako twórca niemal kompletny. Rozpiął swoją filmografię pomiędzy przeciwległymi biegunami. Kojarzony do tej pory z dramatem w lekkim erotycznym uścisku wszedł bez żadnych hamulców w horror, który jest być może najlepszą rzeczą jaka przydarzyła się w tym gatunku od dawna.
Nie ucieka Guadagnino w żaden sposób od oryginału co chwilę przypominając, że i on film Argento ubóstwia. Jest więc szkoła baletowa, jest i Amerykanka, która pragnie się w szkole uczyć, jest w końcu gros ujęć, które przypomną wam pierwszą Suspirię (osobiście traktuję ją bezkrytycznie). Jest tu wszystko i wiele więcej. Reżyser Call me by your name poszerzył znaczenia Suspirii, rozciągnął makabreskę, rozsupłał worek z gore, który w kinowym mainstreamie w takim wydaniu gości rzadko, oddał hołd staremu artyście, wypuścił jego wiedźmy i dał im zatańczyć.


